Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 26 maja 2014

1.647. Kłótnia

Miałam ambitny plan, żeby pójść dzisiaj do optyka, ale na "miałam" się skończyło. Wystarczył mi kilkunastominutowy pobyt na balkonie, by przekonać się na własnej skórze, że to nie jest dobry pomysł. Przynajmniej nie w taką pogodę.

Podczas remontu ocieplili nam blok grubszym styropianem, a jako że na balkonie leżała wykładzina, zdecydowałam się ją przyciąć o te kilkanaście centymetrów, bo się wywijała we wszystkie strony. Zrobiłam to kiedy Mąż był w sklepie. Celowo, gdyż w pewnym sensie był to sabotaż, bo Dyrektor Wykonawczy był przeciwny mojemu działaniu. Ale cóż - jak każda kobieta swoje sposoby mam i skutecznie z nich korzystam.

Umyłam okna z zewnątrz, żeby do jednego z nich można było przyczepić moskitierę. I tu się zaczęły schody, gdyż sama nie dałabym rady, więc musieliśmy zrobić to w duecie, a wiadomo jak to jest z nami i z jakąkolwiek wspólną robotą. Każde ciągnie w swoją stronę i ma inny pomysł.

Było mi słabo i duszno, więc nie zdecydowałam się na wchodzenie na stołek, by dosięgnąć ramy okiennej od góry. Długie kończyny górne (i dolne też) w zupełności mi wystarczyły, ale Mąż uparł się, żeby stanąć wyżej. W jednej ręce trzymał nóż kuchenny, którym podważał dwustronną taśmę, by można było oderwać od niej ten zewnętrzny pasek, by później do tego, co zostanie przykleić moskitierę.

Dyrektorowi Wykonawczemu bardzo często wiele przedmiotów "leci" z rąk. Tym razem nie było wcale inaczej. Miałam szczęście, że wspomniany nóż nie trafił mnie ani w głowę, ani w stopę, a było naprawdę blisko. Cała w nerwach oskarżyłam go o zamach na swoje życie, ale zbytnio się nie przejął i tradycyjnie zaczął zrzucać winę na mnie, że mu na ręce patrzę, a on się denerwuje. I kłótnia gotowa.

Zawiesiliśmy jeszcze jeden sznurek na bieliznę, bo okazało się że brakuje miejsca na wywieszanie prania, a że przywiozłam z domu rodzinnego nasze emigracyjne kolorowe spinacze, wreszcie miałam czym przypiąć ubrania, które dość szybko zdejmowałam kiedy zaczęło padać, grzmieć i wiać. Przynajmniej zrobiło się chłodniej i jest czym oddychać.

A optyk nie zając, nie ucieknie. Jak nie jutro, to pojutrze, albo w czwartek się do niego wybiorę. Tyle czasu mam problem ze wzrokiem, więc kilka dni nie zrobi większej różnicy.