Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 28 maja 2014

1.652. Supełki

Czasem jak na czymś mi zależy, to jakoś mi to umyka. A jak przestanę o tym myśleć, wtedy się realizuje. Nawet w sprawach tak małych i przyziemnych jak choćby rozmowa z sąsiadką, na którą "polowałam" od kilku dni. Dzisiaj natknęłyśmy się na siebie przy wejściu do bloku.

Mogłabym do niej zastukać, bo wiem gdzie mieszka, ale prawie jej nie znam i przyznam, że wolałabym jej nie zaskakiwać kiedy coś w domu robi i może niekoniecznie ma ochotę na pogawędkę z obcą osobą, która mówi jej "dzień dobry". To ta pani, która ma psa, nosi spódnice i sukienki zamiast spodni i często rozmawia przez telefon. To także ta sama, która była inicjatorką protestu przeciwko hałasującym panom w remontowanym mieszkaniu. 

Teraz już wiemy jak obie mamy na imię i mało tego - wyszłam z zaproszeniem na kawę/herbatę do naszej kawalerki. Spotkało się ono z wdzięcznością i uśmiechem, propozycją rewizyty i obietnicą zastukania do drzwi za kilka dni, gdyż sąsiadka niebawem wyjeżdża, ale po powrocie mam nadzieję się z nią spotkać.

Wczoraj rozmawiałam z Mężem o pani Em i jej ustawicznych próbach przekraczania granic oraz dzwonienia do mnie pod byle pretekstem. Tym razem chodziło o zakup rajstop (tylko nie z lycrą, za to z dwoma szwami z tyłu, a jednym z przodu, w opalonym kolorze w liczbie dwóch sztuk) i wyprawę na drugi koniec miasta na targ po spodnie dla mojej podopiecznej, na który to wyjazd absolutnie nie mam ochoty - ze względu na odległość, bilety autobusowe, tłok, ścisk, złodziei, panującą tam duchotę, bycie tragarzem oraz z powodu pani Em, która na mój widok nagle zapomina jak się samodzielnie porusza, a przecież sama świetnie sobie radzi, co razem z Dyrektorem Wykonawczym mieliśmy okazję widzieć kiedy ją spotkaliśmy na ulicy. Z siatką pełną zakupów, a ponoć dźwigać nie może.

Zbieram się w sobie, by z nią poważnie porozmawiać, bo zauważam u siebie dość niepokojące objawy, czyli nazywając rzeczy po imieniu - złość na starszą panią z powodu jej telefonów i zawracania mi głowy pomiędzy cotygodniowymi spotkaniami. Wkurza mnie także jej marudzenie i kręcenie nosem na to, co na wyraźne jej życzenie, chodzę, szukam i kupuję w ramach swojego prywatnego czasu.

Delicje, które przyniosłam nie miały logo "Wedel", więc uznała, że ją oszukałam, bo ona chciała wedlowskie. Musiałam jej tłumaczyć wszystkie zawiłości związane ze zniknięciem znaku firmowego - klik, a i tak miałam wrażenie, że powątpiewa w moje słowa. Potem chciała dwa metry jasnoniebieskiego bawełnianego okrągłego cienkiego sznurka, którego szukałam w kilku pasmanteriach. Niestety - sznurki były, ale nie bawełniane, lecz gumowe lub jakieś sztuczne i nie w odcieniach niebieskiego. Wzięłam więc bawełnianą tasiemkę. I znowu nie taka - bo nie okrągła i nie jasnoniebieska tylko ciemniejsza. Zapewne rajstopy, które jej zaniosę, też będą niewłaściwe.

Mam wrażenie, że popełniłam jeden, ale poważny błąd, którego skutki ciągną się za mną cały czas. Pani Em potrzebowała wolontariusza, który będzie wypożyczał jej książki z biblioteki. I może tylko tego trzeba było się trzymać. Ale nie, przecież ja jestem wrażliwa i mam za dobre serce (tak stwierdził Mąż), więc zaproponowałam starszej pani rozmowę, potem spacer, później jeszcze wspólne wyjście na zakupy, czy do fryzjera i przeznaczenie na to nie półtorej godziny tygodniowo, ale dwie, a bibliotekę dodatkowo jeszcze poza tym czasem.

Dyrektor Wykonawczy powiedział mi wczoraj, że lepiej jest robić coś z dobrego serca (nawet jeśli druga strona próbuje przekraczać granice i manipulować) i nie mieć potem wyrzutów sumienia, niż być jak robot, mechanicznie wykonujący jakieś zadania. Zgadzam się z nim, bo przecież odbieram świat podobnie, ale czasem jest mi trudno być wręcz zmuszoną walczyć o swoje, by nie zostać marionetką w rękach pani Em.

Złoszczę się nie tylko na starszą panią. Jestem też (a może przede wszystkim) zła na siebie, że - choć potrafię - najwyraźniej i najwidoczniej z jakichś powodów nie chcę jej powiedzieć: "nie". Zaczęłam się nad tym zastanawiać i doszłam do wniosku, że chyba boję się, iż z drugiej strony będzie albo foch, albo obraza, albo próba szantażu emocjonalnego, albo wszystko razem.

Tak czy inaczej rozmowa z moją podopieczną jest nieunikniona. Ponowne postawienie granic również. Póki co, przez najbliższe dwa tygodnie się nie zobaczymy. Zupełnie niespodziewanie i nieoczekiwanie dostałam bowiem zaproszenie na szkolenie, którego tematyka bardzo mnie interesuje i chcę wziąć w nim udział. No i mam już umówione dużo wcześniej pewne ważne spotkanie, od którego może zależeć moja zawodowa przyszłość. Zarówno jedno, jak i drugie są dokładnie w terminach przeznaczonych na wizytę u pani Em, która w tym czasie będzie musiała radzić sobie sama.