Lubię wiedzieć co, z czego, po co, na co, dlaczego, kiedy, skąd, jak, gdzie i czemu. Szczególnie jeśli w grę wchodzi drugi człowiek i jego zachowanie. Najbardziej interesują mnie motywy czyjegoś postępowania. Jak już mogę sobie to wszystko wytłumaczyć, mam jasność obrazu i prościej jest mi się odnieść do tego, co widzę przed oczami. O wiele łatwiej mogę też zrozumieć - i kogoś, i swoje postrzeganie takiej osoby.
Wczoraj czterokrotnie odebrałam telefon od swojej znajomej. Za każdym razem usłyszałam cztery różne wersje. I przyznam, że odpuściłam sobie odpowiedź na pytanie - gdzie jest prawda? Trudno bowiem wymagać jej od kogoś, kto przez kilka ładnych lat tak bardzo pogubił się w swoich kłamstwach, że chyba nawet teraz nie rozpoznaje jeszcze gdzie przebiega ta cienka granica.
Nie moje małpy, nie mój cyrk. Jej historie i opowieści - bez względu na to czy są prawdziwe, czy fałszywe, w żaden sposób ani mnie nie krzywdzą, ani na mnie nie wpływają, ani nie obciążają mojej psychiki oraz myśli. Słucham, a potem zapominam i zajmuję się swoim życiem.
Ciężki orzech do zgryzienia dla terapeuty, do którego trafiła. Porozwiązywać te wszystkie zapętlone supełki, znaleźć początek i koniec, a potem od nowa nawinąć tę włóczkę na kłębek - tu potrzeba procesora w mózgu, wyostrzonej intuicji oraz ogromnego doświadczenia fachowca.
Ja sobie popatrzę, posłucham i poczekam. Czasem bycie obserwatorem jest naprawdę wielkim komfortem.