Czuję się wyczerpana po pięciogodzinnym spotkaniu ze swoją znajomą. Nie samą wizytą, ale raczej ciężarem gatunkowym jej treści.
Już od pewnego czasu unikam odpowiedzi na pytanie: "a co byś zrobiła na moim miejscu?", bo chcąc być uczciwą wobec samej siebie i wobec drugiej strony, nie potrafię i nie chcę podawać gotowego (i mojego) rozwiązania. Nie dlatego, że chcę je zatrzymać tylko i wyłącznie dla siebie, ale dlatego, iż jesteśmy różne, mamy odmienne doświadczenia i przeżycia, żyjemy w innej konfiguracji i dzieli nas jeszcze cała masa podobnych kwestii.
Poza tym, jest coś jeszcze, co wynika właśnie z doświadczenia i wyciągniętych z nich wniosków. Mnie zapaliłaby się czerwona lampka już na samym wstępie, podczas gdy moja znajoma nawet jej nie zauważyła i weszła w jedno wielkie szambo, przez które straciła kilkanaście lat ze swojego życia.
Widzę coś, czego ona nie dostrzega. Widzę, bo stoję z boku. Widzę, bo przeżyłam podobne sytuacje. W tym konkretnym dzisiejszym przypadku mogłam zrobić tylko jedno - wysłuchać, dać jej się wygadać i zachęcić ją do pozostania na terapeutycznej drodze u specjalisty, na jaką zdecydowała się wejść. Po to, by w przyszłości mogła samodzielnie rozpoznawać zagrożenie i go unikać.