Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 21 czerwca 2014

1.679. Prawie osiem

Śmietanowiec w fazie końcowego zastygania pomarańczowej galaretki stał sobie w lodówce. Z tych trzech na talerzach, które pozostały (wykorzystałam zaledwie połowę) zrobiłam jeszcze cztery miseczki różnokolorowych i nieregularnie pokrojonych. 

Pranie wstawione, a potem rozwieszone na balkonie i w łazience. Wiatrem smagane schło dość szybko. Słońce i ciemne chmury na zmianę na niebie. Kropi deszcz, przestaje. I tak przez całe przedpołudnie, a później okazało się, że i później też.

Wychodzimy czy zostajemy? Szkoda tak pięknie rozpoczętego dnia, więc szybka decyzja - idziemy. Na szczęście wcześniej posililiśmy się drugim śniadaniem, a na drogę zabraliśmy przezornie butelkę wody oraz parasol.

Ubrani na cebulkę i w kurtki przeciwdeszczowe, które a to zdejmowaliśmy, a to zakładaliśmy (i tak przynajmniej kilkakrotnie) podczas naszego dzisiejszego prawie ośmiokilometrowego (!) spaceru, bo na taki nieopatrznie się wybraliśmy.

Było warto. Obeszliśmy zalew dookoła (kolejny nasz pierwszy wspólny raz), podziwialiśmy piękno przyrody i rybne okazy złowione przez sporą grupę wędkarzy na brzegu, spotkaliśmy pływającą kaczą rodzinę, odpoczęliśmy przez chwilę na ławce i wróciliśmy do domu padnięci jak muchy.