Rozpoczęło się - przynajmniej to kalendarzowe, bo pogoda jak kobieta - niezmiennie zmienna. Kusi ciepłem, muska promieniami słońca, by za chwilę zachmurzyć swe oblicze, dmuchnąć wiatrem i wylać rzęsiście wodę na głowę.
Miałam szczęście, bo choć przez moment musieliśmy z Mężem rozłożyć parasol i dobrze zapiąć kurtki pod samą szyję, po chwili doświadczyliśmy łagodności i piękna życzliwej nam aury.
Po powrocie z kościoła ja zajęłam się przygotowaniem sałatki greckiej na kolację, a Dyrektor Wykonawczy poszedł do sklepu po bardzo niezdrowe jedzenie, które pochłoniemy podczas naszego kolejnego małżeńskiego wieczornego seansu filmowego.