Po raz pierwszy nie usłyszałam dziś rano kiedy Mąż wstał. Nic, żadnego odgłosu - nawet jak szykował sobie kanapki, robił kawę i gotował ryż do pracy. Obudziłam się, a jego już nie było. Na stole stał tylko talerz z trzema kawałkami chałki posmarowanej masłem - śniadanie dla mnie.
Za oknem pada deszcz i wieje wiatr. Dobrze, że wczoraj wstawiłam pranie - zdążyło wyschnąć na balkonie. Moje lewe rosnące "skrzydło" daje mi się coraz bardziej we znaki, ale postaram się je rozprostować i rozchodzić.
Wczoraj zadzwoniła matka i zaprosiła mnie na naleśniki z serem, które ma zamiar usmażyć. Miły gest z jej strony. Doceniam i cieszę się, że czasem udaje się jej przełamać i powiedzieć wprost o co tak naprawdę chodzi - bez owijania w bawełnę.