Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 30 czerwca 2014

1.690. O służbowej głupocie

Być może mam w sobie wciąż obecny nawyk wychowywania innych związany z jednym ze swoich wyuczonych i dość długo wykonywanych zawodów, bo jakoś z ogromnym trudem przychodzi mi udawanie, że jestem jak te trzy małpki razem wzięte, które nie widzą, nie słyszą i nie mówią. Mąż ma podobnie - pewnie na skutek zbyt długiego przebywania w moim towarzystwie, a wiadomo, że "kto z kim przestaje, takim się staje".

Staramy się więc zwracać uwagę tym, którzy palą papierosy w miejscach niedozwolonych, czyli na przykład na przystankach autobusowych albo w autobusach właśnie. Tę drugą przypadłość mają kierowcy tychże pojazdów robiący sobie postój na końcu trasy. Oboje pisaliśmy maile w tej sprawie do Zarządu Transportu Miejskiego, z dokładnym podaniem numeru linii, godziny i ulicy. I co? I nic - jak palili, tak palą.

Przeszkadzają nam osiedlowe menele, notorycznie przesiadujące na ławce, bądź chowające się pod drzewami przed blokiem, którzy będąc już w stanie nietrzeźwości bez problemu kupują alkohol w dwóch pobliskich sklepikach. Dyrektor Wykonawczy niejednokrotnie dzwonił i do administracji, i na policję, i do straży miejskiej, a ostatnio również do GKRPA.

I co? Ano jedno wielkie NIC. Dlaczego? Ano dlatego, że prawo nie stoi po stronie uczciwego obywatela, który żyje zgodnie z jego literą, lecz chroni tych, którzy je nagminnie łamią, a jak ten uczciwy obywatel chce, to sam sobie może śledzić, namierzać, szukać i ganiać owych łamaczy. Potem wystarczy, że poda wszystkie swoje dane odpowiednim służbom i będzie mógł dostąpić zaszczytu bycia wysłuchanym, a namiary na niego zostaną przekazane tym, w sprawie których dzwoni.

Przykłady? Bardzo proszę. Jest tego trochę. Wszystko zanotowałam w głowie i jako jednostka altruistyczna, podzielę się i tutaj.

Telefony do straży miejskiej z prośbą o interwencję w sprawie przesiadujących pod oknami (nawiasem mówiąc na placu zabaw dla dzieci), pijanych, nadal pijących i hałasujących meneli kończyły się jednym krótkim tekstem: "nie mamy wolnego patrolu". Pewnie, że nie mają, bo ów patrol w samochodzie służbowym stoi sobie spokojnie na tyłach sklepu, a dwaj siedzący w nim panowie w mundurach w najlepsze spożywają lody.

Mąż nie dał za wygraną i podszedł do strażników, którzy wcale nie czuli się zmieszani i bez pośpiechu delektowali się deserem. Opowiedział im o tym, co dzieje się zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Usłyszał, żeby osobiście pofatygował się do dzielnicowego lub zadzwonił na policję, bo straż miejska takimi błahostkami się nie zajmuje.

Jeśli błahostką jest handel "białkiem", czyli amfetaminą, który notorycznie odbywa się - nomen omen - w biały dzień ("sto złotych za działkę" - usłyszałam wieszając pranie), na tym samym placu zabaw lub pod drzewem pod blokiem, a owo białko jest legalnie i wcale nie w ukryciu zażywane na klatce schodowej przez mieszkającego na niej dilera (podczas gdy widzą to inni mieszkańcy - również ci z dziećmi, mijający leżącego na schodach owego pana), czymże więc można zainteresować odpowiednie służby, by uznały to za rzecz wartą ruszenia swoich czterech liter oraz interwencji?

Co można powiedzieć o pracy policji, która jakimś cudem przyjechała na miejsce zdarzenia, z którego większość meneli zdążyła już uciec, a reszta towarzystwa butelki z piwem i wódką schowała w krzakach i koszu na śmieci (z balkonu naprawdę świetnie wszystko widać) i we dwoje (drobniutka funkcjonariuszka i niewiele wyższy funkcjonariusz) stali bezradnie nad leżącym na ziemi pijanym w trupa gościem nie wiedząc zupełnie co z nim począć?

Kilka dni temu, już prawie w nocy, podeszłam do okna akurat w chwili, gdy jadący z nadmierną prędkością samochód wpadł w poślizg i zatrzymał się na żywopłocie. Doskonale było widać wyskakującego z niego kierowcę, który zdążył jeszcze przekazać dokumenty siedzącemu obok koledze i przybić mu piątkę, po czym szybko uciekł z miejsca wypadku, a po kilkunastu minutach i telefonie od rzekomego "sprawcy" pojawił się i odegrał scenkę rodzajową teatru jednego aktora rozpaczając i klnąc nad rozbitym autem.

Nie dalej jak wczoraj do naszych drzwi zapukała policjantka. Nie bardzo mogłam się skoncentrować na zadanym mi pytaniu o spaloną w nocy altankę śmietnikową, bo cała moja uwaga skupiona była na jej iście sylwestrowym makijażu i niesamowicie długich sztucznych rzęsach oblepionych czarnym tuszem, który to makijaż jakoś niekoniecznie korespondował z mundurem, czapką, kajdankami i bronią.

Okazało się, że pani, która zadzwoniła do straży pożarnej, musiała oczywiście wyspowiadać się ze wszystkich swoich danych, więc strażacy zawiadomili policję, która przysłała do tej pani patrol, by ją przesłuchać, a przy okazji by policjanci przepytali wszystkich sąsiadów czy coś wiedzą w tej sprawie.

Jak funkcjonuje Gminna Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych? Trzeba napisać do nich oficjalne pismo (oczywiście z podaniem wszelkich swoich danych osobowych oraz namiarów na konkretny sklep) i złożyć je w ich siedzibie. Po urzędowym czasie odleżenia się owego pisma, GKRPA poinformuje Urząd Miasta albo Urząd Gminy, który wydaje koncesje na sprzedaż alkoholu o tym, że taki i taki sklep sprzedaje alkohol osobom nietrzeźwym. Potem UM lub UG skontaktuje się policją i razem ustalą termin ewentualnej kontroli takiego sklepu. Aby cofnąć koncesję, trzeba na gorącym uczynku złapać kupującego i sprzedawcę. Ciekawe jak to możliwe w momencie, gdy ten ostatni jest w zmowie z menelami i nawet wystawia im za blokiem specjalne wiaderko na puste puszki i butelki, którego zawartość jeszcze po nich sprząta.

Pomimo moich szczerych chęci, jak również wspomnianego na początku notki nawyku wychowywania, o wiele cenniejsze jest dla mnie moje i Męża zdrowie oraz życie, więc z całym szacunkiem dla litery prawa, ale nie zamierzam narażać ani siebie, ani osoby, którą kocham na pobicie, gwałt, podpalenie mieszkania, czy nawet śmierć.

Służby mundurowe (jak sama nazwa wskazuje) POWINNY służyć ludziom - szczególnie tym przestrzegającym prawa, więc dopóki nie będzie prawdziwej anonimowości w informowaniu o przestępstwie, nie zamierzam żadnemu funkcjonariuszowi odbierać możliwości samodzielnego zarobienia na swoją pensję, czy premię za wyniki.

W związku z powyższym, podsumowując swój przydługi wywód, pozostaję przy przesłaniu, jakie niesie ze sobą zdanie znalezione na ścianie w gabinecie Czarodzieja.