Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 4 lipca 2014

1.696. Jak w supermarkecie

Ależ ten świat się zmienił przez kilkanaście lat. Technika poszła do przodu, że hej. Kiedyś, żeby poznać potencjalnego kandydata na drugą połówkę, trzeba było dawać ogłoszenia do gazet w rubryce "matrymonialne", a teraz wystarczy w trymiga założyć konto na jednym z całej masy dostępnych portali i szaleć jak dziecko w sklepie z zabawkami.

Tak, tak - i ja się skusiłam na stworzenie swojego wirtualnego profilu w pewnym miejscu dla poszukujących - nie wiem czy partnerów życiowych, ale przygód i wrażeń z pewnością. Spokojnie, między mną a Dyrektorem Wykonawczym wszystko w jak najlepszym porządku - ani się nie rozwodzimy, ani nie umieramy. Nie szukam nikogo dla siebie.

Mam znajomą, która z mężatki zasiliła niedawno szeregi rozwódek i pytała mnie kiedyś co sądzę o tego typu przybytkach randkowych. A co mam sądzić jak nie znam, nie wiem, nie byłam i nie korzystałam? Poza tym, jakoś tak między wierszami wyszło w naszej rozmowie, że jak ona będzie potrzebować pomocy (bo póki co zajmuje się poskładaniem siebie na terapii), mogę zrobić rekonesans, żeby oddzielić ziarna od plew.

Doświadczenie mam spore - nie chwaląc się, bo to akurat żaden powód do dumy. W końcu swojego czasu byłam dobrze zaprawioną w bojach weteranką ogłoszeń matrymonialnych w gazetach. Intuicyjnie wyczuwam więc jakieś niuanse już po tym, co dana osoba o sobie napisze, jakie załączy zdjęcia i takie tam inne babskie dyrdymały. No i jestem obiektywna i nie związana emocjonalnie, a z boku przecież więcej i wyraźniej widać.

Poszalałam sobie przez kilka godzin w sieci, poprzeglądałam oferty panów z mojego regionu. Ba, ku mojemu ogromnemu zdumieniu i zdziwieniu nawet sama dostałam już jakieś pierwsze propozycje, chociaż wyraźnie zaznaczyłam w rubryce "kogo/czego szukasz", że "niczego". Mało tego, napisałam, że jestem mężatką i żadnego zdjęcia nie dołączyłam, bo i po co?

Normalnie czułam się jak w supermarkecie. Wzrost, budowa ciała, kolor włosów, oczu, wyznanie, stan cywilny, dzieci, nałogi... Do wyboru, do koloru. Brać, przebierać, wybierać.

Z jednej strony panowie, którzy fotografują się na tle egzotycznych pejzaży, w wypasionych autach, piękni jak z obrazka. Tylko czemu samotni i do tego przeważnie rozwodnicy? Z drugiej strony tacy, którzy nie bardzo wiedzą czy chcą dzieci czy nie, palą czy nie, piją czy nie. Tacy źle rokują, bo jak w tak podstawowych kwestiach nie są w stanie się określić, co dopiero z całą resztą? Z kolejnej - macho podający się na tacy razem z gołą umięśnioną klatą na tle wersalki. Ci przynajmniej piszą w jednym celu, więc plus za szczerość.

Ciężki orzech do zgryzienia będzie miała moja znajoma jak już się zdecyduje na poszukiwanie partnera tą drogą. Bo niby panów bez liku, ale czy wśród nich znajdzie się taki, który będzie jej odpowiadał i vice versa?

Cieszę się, że jestem żoną bardzo dobrego i kochanego człowieka i nie muszę szukać nikogo dla siebie. Teraz już bym się obawiała ewentualnych randek, podchodów, zakładania i zdejmowania masek, całej tej otoczki towarzyszącej poznawaniu się, ale bardzo dobrze, że takie portale istnieją, bo wiem, że ludzie dzięki nim łączą się w pary - szczęśliwe i na poważnie. Sama znam kilka małżeństw, które odnalazły się wśród wielu innych anonsów.

To, co mnie uderzyło najmocniej podczas przeglądania kilkudziesięciu ofert, to samotność, bo tak sobie myślę, że bez względu na motywy, jakimi kierują się ogłaszający (seks, miłość, przyjaźń, wolny związek, małżeństwo, czy co tam jeszcze dusza zapragnie), każdy, ale to absolutnie każdy czegoś tam szuka i ma nadzieję znaleźć. I tego im życzę, byle nikt nikogo nie oszukał, nie skrzywdził i nie poranił.