Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 5 lipca 2014

1.698. Nowości

W perspektywie mam siedemnaście (łącznie z dzisiejszym) dni z Mężem, który od poniedziałku jest na urlopie. W tym roku nietypowo, ale wiadomo - nie można mieć wszystkiego - albo wynajęcie mieszkania, albo dwutygodniowy pobyt nad morzem. Poza tym, jest szansa, że właśnie od września zmieni się moja sytuacja zawodowa - zarówno w kwestii pracy zarobkowej, jak i wolontariatu w hospicjum, więc i tak w tym roku byśmy nie mogli nigdzie pojechać. Biorąc powyższe pod uwagę, Dyrektor Wykonawczy zdecydował się na odpoczynek właśnie teraz.

Z panią Em mam zamiar pożegnać się pod koniec sierpnia, gdyż po naprawdę długotrwałym zastanowieniu i przemyśleniu plusów oraz minusów, doszłam do wniosku, że nie chcę brać na siebie czegoś, co będzie już ponad moje siły - szczególnie te psychiczne. W zupełności wystarczy mi normalna praca oraz wolontariat w hospicjum. Zresztą, po tym jak zostałam potraktowana ostatnio przez moją podopieczną, jakoś nie widzę ani sensu, ani celu, ani nie mam ochoty na dalsze jej pomaganie.

Co takiego zaszło? Zostałam przez starszą panią oskarżona o lekceważenie jej telefonów i usłyszałam, że jak ona dzwoni, mam odbierać albo zaraz do niej oddzwaniać. Moje próby wytłumaczenia jej, że jestem do jej dyspozycji przez dwie godziny w tygodniu, a resztę czasu mam dla siebie, spełzły na niczym. Podobnie jak kolejne usiłowania uświadomienia jej, że bycie wolontariuszem nie polega na pozostawaniu do dyspozycji podopiecznego dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu.

Pani Em zdaje się wiedzieć lepiej. Wychodzi na to, że Mąż miał rację, kiedy już dawno pokazywał mi pewne kwestie związane z poczynaniami tamtej kobiety, która manipuluje ludźmi i chce, aby wszyscy wokół niej skakali i do niej się dostosowywali. Jeśli ktoś odmawia współpracy, dostaje odpowiednią reprymendę od obrażonej starszej pani. Tak jak ja podczas ostatniej bytności w domu pomocy społecznej.

Pisałam kiedyś, że popełniłam ogromny błąd już na samym wstępie, polegający na podaniu pani Em numeru telefonu. Powiedziałam jej o tym. Wspomniałam również, że gdybym wiedziała, iż będę nagabywana po kilka razy dziennie połączeniami z jej numeru w sprawach błahych (zakup delicji, niebieskiego sznurka, rajstop, czy kremu do rąk), nie dostałaby ode mnie numeru mojej komórki tylko kontaktowałaby się ze mną za pośrednictwem koordynatora.

Poszłam z książkami do biblioteki, wypożyczając ich maksymalną ilość, gdyż w związku z urlopem Dyrektora Wykonawczego chcę z nim spędzić większość czasu, a do pani Em zawitam dopiero pod koniec lipca. Zresztą ona sama zaproponowała powrócenie do początkowych ustaleń, czyli moich wyjść do biblioteki dwa razy w miesiącu, a ja nie oponowałam. Oczywiście owa rzekoma zmiana wcale nie powstrzymała jej od poproszenia mnie o zakup siedmiu tubek kremu do rąk, więc jak widać konsekwencja nie jest mocną stroną mojej podopiecznej - szczególnie jeśli chodzi o ugranie czegoś dla siebie.

Przyznam, że nawet nie było mi przykro, ani nie poczułam się rozczarowana. Raczej spodziewałam się focha, obrazy majestatu i wykładu umoralniającego. Niejednokrotnie bowiem byłam świadkiem jak niepochlebnie i z pogardą wypowiadała się o innych mieszkańcach domu pomocy społecznej, a także jak potraktowała swoją współlokatorkę, która weszła kiedyś do, bądź co bądź, swojego pokoju po jakąś rzecz do ubrania w czasie, w którym przebywałam tam i ja.

Jak widać powiedzenie, że "nie wszystko złoto, co się świeci" (przynajmniej na pierwszy rzut oka) ma zastosowanie w przypadku pani Em. Nie musiałam zjadać z nią nawet przysłowiowej beczki soli, by mieć rozeznanie w sytuacji. Tak więc decyzja została już przeze mnie podjęta, a starsza pani poinformowana o moich planach.

Po przeczytaniu mojej notki ktoś może zadać głośno pytanie: "i co - warto bezinteresownie pomagać innym?" A ja odpowiem, że warto, ale na samym początku należy jasno, wyraźnie (i najlepiej na piśmie - jak radziła pani psycholog podczas kursu dla wolontariuszy) spisać obowiązujące obie strony zasady, podpisać je i wymienić się nimi, by potem - w razie ewentualnych problemów - móc pokazać czarno na białym, że na to i na to się nie umawiałyśmy.

Z każdej sytuacji, jaka mnie spotyka, staram się wyciągać wnioski i pilnie odrabiać pracę domową. Może dlatego właśnie z takim spokojem i dystansem podchodzę do tej sytuacji z panią Em, która wiele mnie nauczyła.

Póki co, kolejna porcja ćwiczeń przede mną i przed moim osobistym trenerem personalnym. Wczoraj już nie płakałam i nie wyzywałam Męża od sadystów. Za to ochrzaniałam go, że zamiast liczyć na głos powtórzenia, bez przerwy upomina mnie "oddychaj!", o czym ja faktycznie zapominam, bo raz, że mam astmę oskrzelową na tle wysiłkowym (i w związku z tym częściej i szybciej się męczę), a dwa, że nie jestem w stanie jednocześnie panować nad napinaniem mięśni, podnoszeniem jednej i drugiej kończyny oraz unoszeniem głowy, czy bioder.

Z moich ust najczęściej słychać pytanie: "co dalej?", bo wciąż jeszcze nie pamiętam wszystkich ćwiczeń, gdyż jest ich sporo. To Dyrektor Wykonawczy nadzoruje, pilnuje, patrzy i dotyka pewne partie czujnie obserwując czy nie odwalam jakiejś fuszerki.

Ostatnie ciekawe teksty z ust Męża (których  notabene sam zainteresowany nawet nie zarejestrował): "klęk podkarty" oraz "kolana wyprasowane" spowodowały moje lekkie zdziwienie, którego nie omieszkałam wyrazić na głos. Było też jedno ważne zalecenie przy wykonywaniu rowerka - "pełne koła, nie na skróty". A na stwierdzenie Głosu Rozsądku: "żona, niedługo będziesz miała kaloryfer na brzuchu" odparłam, że "owszem, jak sobie przymocuję ten szesnastożeberkowy, który jest w pokoju".

Od dzisiaj zaczęłam zażywać też zamieszczony na zdjęciu specyfik o ogromnej dawce symetykonu, który już dawno zalecił mi doktor Tomasz, a którego zaniechałam. Kto wie czy ten mój odstający brzuch nie jest także efektem gromadzenia się wody lub gazów. Zamierzam to sprawdzić po kilkudniowej kuracji. Swoją drogą, wybieram się w przyszłym tygodniu do mojego ulubionego lekarza, żeby zaczerpnąć fachowej wiedzy u źródła i dać się jego rękom pougniatać jak ciasto.

W ogóle po niedzieli czeka mnie rajd po przychodniach - najpierw idę na badanie krwi oraz na usg tarczycy zlecone przez endokrynologa, a potem - już z wynikami - na kontrolną wizytę i po receptę na syntetyczne hormony. I jeszcze spotkanie z doktorem Tomaszem.

Koktajl bez cukru - żeby nie było. A chipsy już mnie nie kuszą. Podobnie jak reszta niezdrowego jedzenia.