Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 6 lipca 2014

1.699. Czerwony guziczek

Mnie naprawdę powinno się zakazać wstępu do kuchni. Jestem jak ten chłop z dowcipu, którego ponoć jak się wpuściło do biura, wypił atrament z kałamarza. Tym razem nie przypaliłam żadnego garnka. Było o wiele gorzej.

Jako że wczoraj panował upał, po biedronkowe zakupy spożywcze poszliśmy dopiero wieczorem. Lodówka świeciła pustkami, więc po powrocie wyjęłam produkty z siatek i schowałam na półki. Przypomniało mi się też, że skoro dzisiaj na obiad mamy jeść piersi z kurczaka, wypadałoby je wyjąć, by się rozmroziły.

Przy okazji otwierania uszkodzonej i wypadającej pokrywy zamrażalnika zauważyłam, że w środku jest strasznie mało miejsca, bo prawie wszystko pokryte jest lodem i szronem. Z prawej strony powinno być pokrętło do regulacji temperatury, którego u nas nie było i nie ma, ale na środku jest taki okrągły czerwony przycisk, więc niewiele myśląc nacisnęłam go, mając nadzieję, że dzięki temu będę mogła obniżyć temperaturę.

Lodówka się wyłączyła, a ponownie naciskanie magicznego guziczka nic nie dało. Mąż włączył laptop i zaczął w sieci szukać instrukcji obsługi urządzenia o nazwie Polar TS 135, a że to staroć jest niemiłosierna, znalazł coś w pdf, ale nie było tam żadnej informacji o rozmrażaniu i czerwonym przycisku. Dopiero na jakimś forum przeczytał, że ów guziczek sam odskoczy jak lodówka się rozmrozi.

No i mieliśmy przymusowe wyjmowanie dopiero co przyniesionych rzeczy, które wsadziłam do dużej plastikowej miski pełnej zimnej wody. W zamrażalniku zostały nam jeszcze kolejne dwie piersi i uszka z mięsem, które trzeba było gdzieś przechować. Wysłałam więc Dyrektora Wykonawczego do naszej sąsiadki, z którą nie możemy się jakoś spotkać na tę kawę i dzięki jej uprzejmości nie musimy konsumować dzisiaj czterech piersi i torebki uszek.

Lodówka napędziła mi stracha. Dobrze, że Mąż jest spokojny i nawet na mnie nie nakrzyczał. Położyliśmy się po dwudziestej trzeciej, a nasze urządzenie mrożące wciąż pracowało na najwyższych obrotach. Czekaliśmy dość długo kiedy się wyłączy i uruchomi ponownie. Dziewięć godzin i trzydzieści pięć minut to trwało, gdyż punktualnie o 6:41 lodówka wreszcie się wyłączyła. Teraz pracuje na zmianę - dziesięć minut mrozi, dziesięć odpoczywa, czyli wszystko wróciło do normy. Co się umordowałam wyrzutami sumienia to moje.

W tak zwanym międzyczasie nie odmówiłam sobie oczywiście codziennej porcji wieczornych ćwiczeń. Tym razem bez zadyszki, bez narzekania, bez stękania, bez łez i bez większego zmęczenia. Policzyłam ćwiczenia - podczas rozgrzewki jest ich dziewięć i wykonuję wszystkie bez szemrania. Właściwy zestaw obejmuje piętnaście, z których nie robię tylko trzech, bo jeszcze jestem na nie za cienka. Potem jeszcze rozciąganie z taśmą. Z początkowych czterdziestu minut zeszłam już do pół godziny, więc robię postępy.

Wczorajsze teksty Dyrektora Wykonawczego, czyli mojego Osobistego Trenera Personalnego: "powoli - najpierw guzik, teraz kręgosłup", "to nie jest karate kid", "naciśnij pośladki" plus pytanie: "gdzie tak strzela?", na które odparłam: "jak to gdzie? w prawym kolanie", bo faktycznie dobiegały stamtąd jakieś dziwne odgłosy.




Z ostatniej chwili - Mąż poszedł do naszej sąsiadki odebrać piersi i uszka, a korzystając z okazji zaprosił ją do nas na jutro na tę obiecaną kawę. Oznacza to więc, że robimy dziś śmietanowca. 

Tak oto magiczny czerwony guziczek połączył sąsiadów.