Oba skierowania - jedno na osiem badań dla Męża i drugie na dziesięć dla mnie (plus jedenaste na prolaktynę od endokrynologa) leżą na komodzie tuż obok pojemników na mocz. Tak więc w poniedziałek rano oboje zostaniemy ukłuci i pozbawieni odrobiny krwi. Już się boję o Dyrektora Wykonawczego, żeby przypadkiem znowu nie zasłabł...
Doktor Tomasz (przy okazji ugniatania mojego brzucha) przepytał mnie o wygląd tej samej części ciała matki i jej matki. Babcia miała wielki jak balon, rodzicielka ma podobnie. Jeśli genetyka nie kłamie i ja mam szansę odziedziczyć go po obu kobietach. Ale, póki co, zrobię badania i z wynikami udam się ponownie do swojego ulubionego lekarza.
Niezły urlop ma Druga Połówka - poza wtorkiem codziennie był ze mną w przychodniach, a i w przyszłym tygodniu przynajmniej dwa dni spędzimy również w tych samych miejscach. Plus takiej sytuacji jest jednak ogromny - istnieje szansa, że oboje dowiemy się co nam dolega.
Wczorajszy złoty tekst Osobistego Trenera Personalnego: "wyciągasz nogi i oddychasz, czyli łapiesz oddech". Poza tym dwa mini dialogi:
- Daję ci nowe ćwiczenia, żebyś się rozwijała - tłumaczy mi Głos Rozsądku.
- Rozwijam się jak kijanka w stawie - ripostuję bez zastanowienia.
- Kładziesz się na plecach i unosisz - zaleca Mąż.
- To znaczy lewituję, tak? - upewniam się.