Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 23 lipca 2014

1.731. Ślimak

Nareszcie za oknem pada deszcz. Nawet leje. A w oddali słychać grzmoty. Może choć trochę się ochłodzi, bo poranne powietrze można było kroić nożem.

Wieczorem, kiedy ćwiczę, wcale nie jest lepiej. Przyklejam się do maty leżąc na plecach, stękam, kwękam i męczę się. Zdecydowanie wygodniej jest wykonywać ćwiczenia w innej temperaturze.

Obwód pasa wciąż i niezmiennie ten sam. Odczuwam za to bóle mięśniowe - chyba grzbietowe i jedne z tych na brzuchu. Pisałam już, że nie mam świadomości ciała, więc zdaję się na wiedzę Męża, pokazując mu w którym miejscu mnie boli.

Twardo trzymam się swojego nowego planu jedzeniowego, w którym nie ma słodkości, słodyczy, czekolady, ciastek, ciasteczek i batoników. Aż sama jestem z siebie dumna, że daję radę. Kiedy włącza mi się chęć na konsumpcję czegoś niekonkretnego, zjadam surowego ogórka, pomidora albo wafla ryżowego.

Lekarstwa od doktora Tomasza połykam trzy razy dziennie, a brzuch jaki był, taki jest. Poprawy brak. I jeśli do piątku nic się nie zmieni, powinnam pokazać się ulubionemu lekarzowi - w końcu ostatnio tak mi zalecił.

Jestem jak ten ślimak, który się wspina na swój wymarzony szczyt i wejść nie może...




No i zanim skończyłam pisać tę notkę, deszcz przestał padać. Buuuu...