Wygląda na to, że coś się we mnie przełamało jeśli chodzi o metody pracy Czarodzieja. Zaczynam bowiem zauważać różnicę w swoim myśleniu i postrzeganiu, ale także podczas każdej sesji odczuwam emocje ulokowane w konkretnych miejscach swojego ciała.
Duszność w kilku odmianach, rosnąca gula w gardle, niepokój serca, tężenie twarzy, mrowienie policzka promieniujące do oka, drżenie nóg, problemy z żołądkiem oraz rozlewanie się bólu po całej jamie brzusznej - na razie tyle tego było.
A potem nagle wszystko się zmienia. Czuję radość, uśmiecham się do siebie, jest mi spokojnie, ciepło, bezpiecznie, błogo, cudownie. Aż chce się wracać po jeszcze.
Przyznam, że od pierwszego momentu obcowania z moim guru jestem coraz bardziej zafascynowana tym człowiekiem. Bez jakichkolwiek podtekstów. Tak się bowiem szczęśliwie złożyło, że dane mi było poznać jego piękną kobietę, a i on miał okazję uścisnąć dłoń Dyrektora Wykonawczego.
Po raz pierwszy w życiu spotkałam terapeutę, który tak mocno troszczy się o klienta - zarówno w sferze ciała, jak i ducha. Chłodzący nawiew z wiatraka ustawiony jest w moim kierunku. O bezpiecznym dystansie jeśli chodzi o odległość naszych foteli decyduję ja. Przed, w trakcie i po sesji jestem zawsze pytana o samopoczucie.
Nie ma takiej opcji, bym wyszła z gabinetu w gorszym stanie niż w momencie przekroczenia jego progu. Chociaż ja nie wychodzę, ja wyfruwam i tak sobie lecę nad ziemią, gdyż nawet nie pamiętam jak wygląda moja droga powrotna do domu.
"Idź już i odpocznij sobie ode mnie i od psychologii" - słyszę na do widzenia słowa wypowiadane ze specyficznym poczuciem humoru Czarodzieja. Tylko jak się do nich zastosować skoro nasze spotkania odbywają się dwa razy w tygodniu, a ja "wiszę" terapeucie dwie tabelki traum (znowu nastąpiło cudowne rozmnożenie) - ucieczki od życia oraz złość?