Wspomniane wcześniej ciężarki domowej roboty wykorzystałam do treningu. Tym razem nie było zmiłuj - na macie zrobiłam po pięć serii każdego ćwiczenia - bez taryfy ulgowej i na własne żądanie. Ponieważ mięśnie brzucha już się przyzwyczaiły do wysiłku, a moja wydolność uległa znacznej poprawie, Osobisty Trener Personalny powoli i stopniowo wprowadza zmiany i podnosi mi poprzeczkę. Zresztą, sama na nie nalegam, gdyż brzucha swojego nadal nie lubię - przynajmniej w takim stanie, w jakim jest obecnie.
Mamy jeden kluczyk od skrzynki na listy, a że przyczepiony jest do kluczy od mieszkania należących do Męża, więc dopóki Dyrektor Wykonawczy nie wróci z pracy, nie mam dostępu do zawartości blaszanej skrytki. Wczoraj listonosz zostawił mi w niej awizo na przesyłkę znad morza od mojej zaprzyjaźnionej mamy małych bąbli.
Rankiem wysłałam Głos Rozsądku na pocztę. Zaopatrzony w mój dowód osobisty odebrał niewielką kopertę ze słodką zawartością. Skład wielce podejrzany - przynajmniej na oko. Ale bez obaw. Ksylitol, czyli cukier brzozowy - do spróbowania i przetestowania - zamiast tradycyjnej białej śmierci.
Kiedyś skusiliśmy się na stevię w tabletkach, ale ponoć stevia stevii nierówna. Ta, którą nabyliśmy jest ohydna - gorzka, wstrętna i wolę nie słodzić wcale, niż używać tego paskudztwa. Mąż podobnie.
Wypiłam właśnie kawę, do której wsypałam ksylitol. Nie zmienia on smaku napoju, a jest słodki. I wszystko byłoby cacy, tylko czemu za 250 g trzeba zapłacić aż 18 złotych? Już wolę pozostać przy miodzie.