Jak ktoś narzeka, że jest mu gorąco, niech zacznie sobie suszyć włosy suszarką. Po jej wyłączeniu z pewnością będzie mu chłodniej. Nie, nie zwariowałam. Udar słoneczny też mnie ominął. Znam z autopsji - świeżej, bo dzisiejszej.
Poszłam jedynie do fryzjerki pozbyć się odrostów. Najpierw trzeba na moje włosy położyć jedną farbę rozjaśniającą, z którą siedzę 40 minut, potem ją zmyć (jak najchłodniejszą wodą się da), następnie wysuszyć i znowu położyć drugą farbę tonującą (żebym nie przypominała żółciutkiego wielkanocnego kurczaka), z którą siedzę 30 minut, potem znowu ją zmyć i znowu wysuszyć.
A że ja jestem samoobsługowa (oczywiście tam, gdzie moje możliwości sięgają i jak mi inni pozwalają) i fryzjerkę znam od prawie dwudziestu lat, więc biorę suszarkę do ręki i suszę włosy samodzielnie. Na stojąco, bo na siedząco nie potrafię. Z salonu wyszłam z wilgotnymi włosami. Celowo, gdyż nie chciałam się wykończyć dodatkowym gorącym powietrzem.
Zamknęłam za sobą drzwi i co? Poczułam przyjemnie chłodny wietrzyk i ani przez chwilę nie odczułam upału. Czyli wychodzi na to, że moja teoria z pierwszego zdania notki działa wyśmienicie.
Jak usiadłam przed laptopem i zalogowałam się na blogu miałam zamiar napisać post o byciu gorszym, ale tak się zamyśliłam nad ostatnią sesją z Czarodziejem oraz jej reperkusjami dziennymi i nocnymi, a później w całości pochłonęła mnie tabelka traum ucieczek od życia. No to ją wypełniłam i wysłałam mailem do mojego guru. A wspomniany post napiszę pewnie jutro.
Dzisiaj zaliczyłam sporo zaległego czytania. Od matki dostajemy zawsze sobotnie "Wysokie Obcasy" i nazbierało mi się kilka numerów. Zagłębiłam się w ich lekturę. Najbardziej utkwił mi w pamięci wywiad z córką Michaliny Wisłockiej, z którego dowiedziałam się jak wyglądało małżeństwo (i co się tam działo) autorki kultowej "Sztuki kochania". I bynajmniej nie chodzi o jakieś seksualne ekscesy.
Marlena Dietrich jest autorką takiego oto powiedzenia: "Kiedy już żona przebaczyła mężowi, nie może podgrzewać jego grzechów na śniadanie". W tym miejscu przypomniał mi się duży i wiśniowy jogurt z Biedronki, który Dyrektor Wykonawczy za strasznie dawnych czasów zjadł mi (nomen omen) na swoje śniadanie, pozbawiając mnie tym samym mojego posiłku.
No i po ponownym przeczytaniu stwierdzam, iż wyszedł mi post bez ładu i składu - za to w cały świat. Ale jak ktoś umie czytać między wierszami, nic mu nie umknie.