Dokładnie tydzień temu odczułam chłód. Taki poranny, niemiło dotykający gołych stóp w sandałkach. Przyszła pora na pończochy, rajstopy, pełniejsze buty. I spódnice.
Obiecałam sobie, że w miarę naszych możliwości finansowych, chciałabym wreszcie zasilić swoją szafę sukienkami. Prostymi w kroju, rozkloszowanymi w delikatny trapez, tuż za kolano, z rękawkiem (krótszym lub dłuższym), jednokolorowymi, tuszującymi mankamenty mojej sylwetki.
Marzy mi się koralowa lub strażacka czerwień, nasycona żywa zieleń i szafir lub ciepły granat. Nie licząc bowiem dwóch ślubnych, posiadam tylko jedną fioletową sukienkę z dzianiny, nadającą się na sezon jesienno-zimowy. Dobre i to - w końcu od czegoś trzeba zacząć.
Zmieniam się. Idę w tę bardziej kobiecą stronę. Ale i tak mając do wyboru książkę (na liście życzeń jeszcze kilkanaście pozycji), czy ciuchy, wybiorę tę pierwszą. Lecz zaraz po niej kolczyki. Potem szaliczki. Ubrania zajmują ostatnie miejsce.