Zimno, gorąco, zimno, gorąco - i tak bez przerwy przez całą noc. Odkrywałam się i przykrywałam - na przemian. Do tego koszmary, że ktoś się nam do domu włamuje. Ból brzucha i migrena.
Rano (jeszcze przez sen) czułam jak Mąż całuje mnie w policzek przed wyjściem do pracy. Chyba usnęłam na chwilę. Potem jakimś cudem zwlokłam z łóżka swoje osiem literek i nieprzytomna podreptałam do łazienki.
Wróciłam do łóżka. Na dobre zebrałam się w sobie przed dziewiątą, choć najchętniej zostałabym pod kołdrą. Jedna tabletka, druga tabletka - doszłam już do sześciu, ale tylko dlatego, że skończyła się pięćsetka i ratuję się setkami - w seriach po dwie.
Od jakiegoś czasu pierwszy dzień jest masakryczny. Dobrze, że mogę sobie pozwolić na pozostanie w czterech ścianach. Dyrektor Wykonawczy zrobi zakupy po powrocie z pracy. Nawet jedzenie sprawia mi trudność, a sterta brudnych naczyń w kuchni przeraża.
Polarowy koc leży na krześle (nie schowałam go do sofy podczas ścielenia) i kusi miękkością. Chyba nie dam rady mu się oprzeć. Dzisiejszy dzień sponsoruje tytuł poniższej piosenki.