Wstaję rano. Patrzę przez okno. Słońce świeci. Znaczy mogę wstawiać pranie. A nawet dwa jeśli chodzi o ścisłość. Korzystam z okazji, bo według obliczeń trwa pogodowa przeplatanka. Jutro zapowiadają deszcz.
Cudnie jest. Pięknie. Wygrzałam swoje kości w średnim wieku stojąc na przystanku autobusowym, a potem na balkonie. Jak miło i przyjemnie. Prawie już zapomniałam jak to jest kiedy słońce ofiarowuje ciepło, a nie upał.
W weekend Dyrektor Wykonawczy nawet bardzo nie oponował kiedy stwierdziłam, że trzeba kupić drugą kołdrę (do tej pory wystarczał mu polarowy koc), a że w Biedronce mieli je w ofercie, więc skorzystaliśmy z okazji.
Nie wiem jak ja to robię (w końcu śpię, więc nieświadoma jestem co wyczyniam), ale nie potrafię dzielić się swoją kołdrą z Głosem Rozsądku. Zawijam się w nią jak krokiet (lub naleśnik - wedle życzenia), a jej rozmiar nie ma znaczenia - każdy egoistycznie spożytkuję i wykorzystam.
Pamiętając jakie temperatury mieliśmy w kawalerce po przeprowadzce, ekonomiczniej będzie nam z dwiema kołdrami i dwoma kocami - nikt nie będzie marzł, a może i getry plus kalesony nie będą też nam potrzebne do spania?
Jeszcze tylko kupimy babcine góralskie futrzane kapcie na moje przeważnie lodowate stopy i możemy śmiało zawołać: "zimo, przybywaj - jesteśmy gotowi!"