Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 29 sierpnia 2014

1.798. W przegródkach

Wczoraj, kiedy wahałam się przed przymierzeniem szafirowej sukienki, od sprzedawczyni (jak się potem okazało już babci) po odsunięciu kotary i zaprezentowaniu się w pełnej krasie usłyszałam: "powinna mieć pani zakaz chodzenia w długich spódnicach, bo jak się ma takie nogi, to trzeba je pokazywać, a nie chować". Owa "długa spódnica", którą miałam na sobie sięgała mi ledwo za kolano...

Mąż po dwóch przymiarkach obu sukienek (cyklicznie dzień po dniu), kiedy założyłam do nich jasne buty na obcasie, które dostałam od niego na rocznicę ślubu tylko patrzył, wzdychał i uśmiechał się rozanielony. I od dwóch dni nie daje mi spokoju, pytając kiedy idziemy na randkę.

Obcięcie włosów było genialnym posunięciem i decyzją. Wiem, wiem - powtarzam się, ale tak naprawdę jest. Dopiero teraz widzę jak wiele traciłam mając pełno rozpuszczonych pasm na plecach w porównaniu do tego, jak wyglądam obecnie, czyli kobieco, kobieco i jeszcze raz kobieco. Moja głowa jest wprost stworzona do krótkiej fryzury.

Dzisiaj, kiedy wychodziłam z klatki schodowej, minęłam starszą panią mieszkającą na którymś z pięter. Mówimy sobie "dzień dobry", więc i tym razem nie było inaczej. "Ładnie pani pachnie, a ja mam wyczulony nos" - powiedziała do mnie. Uśmiechnęłam się i podziękowałam. Miło? Pewnie, że tak.

Żadnej sukienki nie kupiłam, aczkolwiek nie odmówiłam sobie przyjemności pobuszowania pomiędzy wieszakami w kilku sklepach. Na kilku z nich odkryłam identyczne egzemplarze jak mój wczorajszy, za to w cenie dwukrotnie wyższej od tej, którą zapłaciłam za swoją szafirową. Jak widać osiedlowe sklepy są bardziej konkurencyjne niż te położone w centrum miasta.

Na chwilę spotkałam się z matką, z którą weszłyśmy do lumpeksu. Po co? W poszukiwaniu sukienek. Znalazłam jedną - strażacką czerwoną, gładką, z dzianiny, z dłuższym rękawem w delikatne kimono. Oglądam ją, a za plecami słyszę głos rodzicielki: "za długa, powinnaś mieć coś krótszego". "Za długa", czyli znowu za kolano...

Do domu wróciłam więc jedynie z pudełkiem wędkarskim, które oczywiście wykorzystałam jako organizer na swoją kolczykową kolekcję. Na razie zamieszkało w niej siedemdziesiąt siedem par, ale mam jeszcze kilkanaście innych, z którymi (póki co) nie wiem co począć - nosić, oddać komuś, czy wyrzucić. Zastanowię się.