Przez cały wczorajszy dzień myślałam o naszej sąsiadce, do której żył miała spływać chemia, a ona w najlepsze siedziała w domu piętro wyżej. Okazało się, że w ostatniej chwili przełożyli jej wlew i jedzie do szpitala dzisiaj w nocy. Wszystkiego dowiedziałam się dopiero rano kiedy do niej zadzwoniłam.
- Jak się czujesz?
- Fantastycznie.
- Jak to fantastycznie?
- W kościele już byłam, z psem jeszcze nie, a teraz załatwiam sprawy urzędowe.
- Chwileczkę, czegoś tu nie rozumiem. Jak to fantastycznie się czujesz?
- Normalnie, bo nigdzie jeszcze nie byłam
- Jak to nie byłaś? To ja cały dzień o tobie myślałam, a ty siedzisz na tyłku i nic nie mówisz?
- O, jak mi miło że myślałaś. Nie słyszałaś mnie na schodach?
- Nie.
- Popatrz, znaczy, że już się z nasłuchiwania wyleczyłaś.
- Wariatka.
- A ty to niby nie?
Jak zdążę, staram się zapamiętywać jej teksty, bo są przednie. W niedzielę, kiedy byliśmy u niej w gościach na kościach nakablowała na nas do swojej koleżanki, która z nami grała: "wiesz jak u nich w domu jest czysto - tam można z podłogi jeść, ale na szczęście mają też stół".
Niedawno ode mnie wyszła, bo umówiłyśmy się na kawę jak wrócę z miasta (o tym co tam robiłam w następnym poście). Zanim przyszła (z własnym kubkiem i zaparzoną kawą w środku, która zdążyła już wystygnąć) powiadomiła mnie przez telefon: "poczekaj, założę tylko letnie futro na głowę i już do ciebie lecę". A potem usiadła przy stole i mówi: "o patrz, cycka zapomniałam włożyć i jestem z jednym".
Faktycznie, gdyby ktoś obserwował nas z boku, pomyślałby, że nie jesteśmy normalne. Ona się śmieje, wręcz rży. Ja nie pozostaję jej dłużna.