Źle spałam. Śniła mi się nasza sąsiadka. Obudziłam się o drugiej w nocy i przez ponad godzinę nie mogłam usnąć.
Kolejny dzień pięknej pogody za oknem. Ciepłej, słonecznej, wietrznej. Dokładnie takiej, jaką lubię najbardziej. Rano uprałam trzy sukienki i trzy żakiety. Wiszą w domu, bo są za długie, by je wywiesić na balkonie.
Byłam na dworze zaledwie przez chwilę. Wyszłam po matkę, której chciałam pokazać swoje nowe ubrania. Po drodze zaczepiła mnie sprzedawczyni z kwiaciarni, która zdobyła dla mnie okazałe zaszczepki geranium. Przy okazji kupiłam u niej ziemię, żeby mieć w co je jutro wsadzić.
A teraz siedzę i czekam na telefon od sąsiadki, u której byłam już dwa razy. Mąż też ją odwiedził. Obrał ziemniaki, ugotował je, rozmroził i usmażył kotlety. Podał obiad jej oraz jej choremu na Alzheimera ojcu, z którym ona mieszka i którym się opiekuje. Potem wyprowadził jeszcze psa i pojechał do pracy. Z tego wszystkiego zapomniał zabrać miesięczny bilet (nawet nie zauważył jego braku), który znalazłam na komodzie. Na szczęście w autobusie nie było kontroli biletów.
Moja bytność u sąsiadki trwała zaledwie kilka minut, gdyż prawie nie było z nią kontaktu. Nie miała siły mówić. Chciała spać. Powiedziała, żebym poszła do siebie, a ona do mnie zadzwoni jak będzie coś potrzebować. Dlatego nie chcę już nawet wychodzić po zakupy do sklepu. One mogą poczekać.
Ogarnęłam mieszkanie, bo w kuchni nie było wolnego miejsca. Wszędzie stały brudne naczynia. Odgrzałam ruskie pierogi przywiezione przez Dyrektora Wykonawczego z naszej taniej jadłodajni i zjadłam z surówką z czerwonej kapusty. Do tego zielona herbata.
Martwię się o sąsiadkę. Najbardziej jest mi przykro, że mając dwoje dorosłych i samodzielnych dzieci tu na miejscu, jest zmuszona prosić o pomoc obcych ludzi. Ale litość i współczucie to ostatnie emocje, jakich ona potrzebuje. Trzeba działać.