Jak sobota, to sobie z Mężem zaszaleliśmy - pewnie po raz ostatni w tym roku. Lody śmietankowe i kawa jako deser po obiedzie. A co - kto łakomczuchom zabroni? Lepiej zjeść coś słodkiego raz na jakiś czas niż obżerać się codziennie - jak dawniej bywało.
Wieczorem dostaliśmy jeszcze specjalne zamówienie od naszej sąsiadki na dwa kefiry, więc dzięki temu mieliśmy krótki małżeński spacer do pobliskiego sklepu.
Niedzielne trzy godziny spędziliśmy na górze - na bardzo poważnych (i mniej poważnych) rozmowach. Razem zjedliśmy obiad. To znaczy my i ojciec sąsiadki owszem, ale rekonwalescentka zadowoliła się zaledwie kilkoma kęsami mięsa oraz ziemniaków i paroma łyżkami rosołu. Za to pochłonęła dwa całe jabłka, które jako jedyne mają dla niej obecnie swój naturalny smak, bo resztę jedzenia porównała do mydła.
Pies siedział pod łóżkiem swojej pani, a jako że wyjątkowo miałam kapcie na bosych stopach, nie omieszkał nie skorzystać z okazji i lizał mnie po wystającej pięcie, co jest bardzo przyjemnym doświadczeniem.