Już dawno tak się nie czułam jak dzisiaj. Coś ewidentnie mi nie posłużyło. Domyślam się, że winna jest czerwona papryka, którą zjadłam razem z pomidorem i kanapkami z wędliną na drugie śniadanie. Do tej pory ją jeszcze czuję.
Mąż radził, bym sobie włożyła palec do gardła, ale nie umiem. No nie umiem i już. Męczyłam się i męczyłam. Niedobrze mi i niedobrze. Boli brzuch, bolą jelita, boli głowa, jest mi gorąco, a za chwilę zimno. Wypiłam miętę, rumianek i gorzką czarną herbatę. Pomogło na tyle, że coś tam wyszło od innej strony. Jednakże nie podejmuję się policzyć ilości spotkań z łazienkowym tronem.
Na obiad, który zjadł Dyrektor Wykonawczy, mogłam sobie tylko popatrzeć - smażona pierś z kurczaka, mizeria ze śmietaną i ziemniaki - jedynie kilka tych ostatnich zdołałam podziubać widelcem. W ruch poszły sucharki. I to też z rozsądku, by cokolwiek w siebie wcisnąć.
Prawie cały taki piękny dzień spędzony w domu. Byliśmy tylko w pobliskim kościele, a i tak ledwo dałam radę doczekać do końca mszy. Przyszłam do domu i siedzę na sofie - bez sił, z dreszczami, bolącą głową i niespokojnym żołądkiem. Nawet stukać w klawisze jest mi ciężko.
Jutro będzie lepiej. Mam przynajmniej taką nadzieję.