Cuda, panie, cuda się dzieją...
Cudem znalazłam się rano w gabinecie mojego endokrynologa - wszak wolnych terminów do końca roku już nie ma, ale jak człowiek (czyli ja) wyglądem przypomina naćpane, spragnione wody i ospałe siedem nieszczęść, mądra pielęgniarka (i rejestratorka w jednym) pokieruje do kogo trzeba w trybie natychmiastowym.
Cudem lekarz nie zbagatelizował moich dolegliwości. Co więcej - stwierdził, że nie będzie nawet komentować tego, o czym mu opowiedziałam, a co miało miejsce wczoraj w gabinecie pani doktor. Podszedł do sprawy poważnie. Popatrzył na te same wyniki sprzed ponad sześciu tygodni. Zaniepokoił się podwyższoną wtedy amylazą. Spytał czy ktoś w rodzinie chorował na cukrzycę - owszem - dziadek ze strony matki.
Cudem powiązał wszystkie informacje, jak również objawy, o których mu opowiedziałam i od ręki oraz bez zastanowienia wypisał skierowanie na badanie moczu oraz glukozy i peptydu C z krwi. Powiedział, że nie ma na co czekać i że dobrze by było, gdybym jutro bladym świtem poszła do laboratorium, a w czwartek z wynikami pojawiła się u niego.
Cuda, panie, cuda się dzieją...