W poniedziałek w drodze powrotnej od trefnej pani doktor zmarzłam czekając na przystanku na autobus. Poczułam ogromną ulgę wsiadając do niego - szczególnie, że kierowca włączył ogrzewanie i w środku było tak przyjemnie ciepło.
Wczoraj przemarzłam do szpiku kości wracając od endokrynologa. Nie zgrzałabym się wcale mając na sobie jesienną kurtkę, czapkę, szalik, rękawiczki oraz botki. Ale że byłabym ubrana nieco lżej, musiałam sobie radzić jak umiałam.
Dzisiaj rano, kiedy szłam z Mężem do laboratorium, dotkliwie odczułam ziąb oraz wciskającą się wszędzie wilgoć. Po pobraniu krwi, gdy opuściliśmy mury budynku, zza chmur wyjrzało słońce, które od tamtej chwili nie przestaje świecić.
Skorzystałam więc z okazji. Wstawiłam jedno pranie. Rozwiesiłam je. Poszłam po biedronkowe zakupy. Przytachałam dwie pełne siatki. Wstawiłam drugie pranie, które niebawem rozwieszę na balkonie. W międzyczasie staję sobie w jego otwartych drzwiach i chłonę ciepło pierwszych jesiennych promieni.
Adasiu, pamiętam o Tobie, bo to dziś... Już cztery lata...