Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 27 września 2014

1.848. Historia pewnej patelni

Dawno, dawno temu (czyli w 2007 roku) jak jeszcze nie byliśmy małżeństwem (nieświadomi nie wiedzieliśmy co nas czeka niecały rok później), wynajmowaliśmy nasze pierwsze mieszkanie na emigracji (przypominające trochę ciasną piwnicę z małym okienkiem) i byliśmy biedni jak przysłowiowe myszy kościelne. 

Każde z nas przyjechało do Anglii z jedną walizką, więc nowe życie zaczynaliśmy praktycznie od zera. Spaliśmy na podłodze na pożyczonym i zniszczonym materacu, z którego wystawały sprężyny, a za jedyną pościel służył nam stary koc, który dostaliśmy od kolegi Dyrektora Wykonawczego. Nawet koszt biletu autobusowego był dla nas zbyt wysoki, więc wszędzie chodziliśmy na piechotę. 

Ciężkie to były czasy - pod każdym względem. Problemy finansowe (dopóki nie znalazłam pracy i żyliśmy wyłącznie z jednej pensji), zdrowotne (nigdy wcześniej tak nie chorowałam i nigdzie nie byłam tak beznadziejnie leczona), adaptacyjne w nowym środowisku (kompletnie inna i niezrozumiała dla mnie mentalność Brytyjczyków oraz wszechobecna biurokracja), pogodowe (prawie non stop mleko na niebie, wiatr oraz wciskająca się wszędzie wilgoć), żywnościowe (na całe szczęście funkcjonowały polskie sklepy z polskim jedzeniem) oraz emocjonalne (tęsknota za ojczyzną i za bliskimi).

Pamiętam jak Głos Rozsądku podzielił się ze mną swoim ówczesnym marzeniem - że jak nam się polepszy finansowo, chciałby kupić porządną i dużą patelnię oraz filtr do wody. Smażyliśmy wtedy na kupionej w tak zwanym przez rodaków "funciaku" (oryginalnie 'Poundland' - coś jak nasze sklepy "wszystko za cztery złote") beznadziejnie lichej i cienkiej pseudopatelence, która się wyginała pod wpływem ciepła i podskakiwała na kuchence.

Nowa i wymarzona patelnia kosztowała całe trzydzieści pięć funtów, a nabyliśmy ją (podobnie jak filtr do wody) w sieci supermarketów, do której wcześniej nie wchodziliśmy, bo nie było nas stać na robienie tam zakupów. Trzeba było widzieć radość w oczach jeszcze nie Męża, który wybrał dokładnie takie cudo, jakie chciał. Zapominając jednakże o pokrywce.

Razem z prawie całym naszym emigracyjnym dobytkiem (część udało się nam sprzedać) patelnia przyjechała specjalnie wynajętym przez nas transportem do Polski i używamy jej do dzisiaj. No i właśnie sobotnim rankiem Dyrektor Wykonawczy ocknął się, że przecież do duszenia schabu potrzebna będzie nam pokrywka.

W drodze powrotnej z kwiaciarni Głos Rozsądku spotkał na schodach naszą sąsiadkę idącą z psem na spacer. Nie posiadał się ze zdziwienia, bo przecież w nocy miała przyjechać po wlewie białej chemii. Okazało się, że pacjentka czuje się na tyle wyśmienicie, że nie musi leżeć w łóżku. Lepszego prezentu rocznicowego nie mogliśmy się chyba spodziewać.

Przydybał więc Mąż sąsiadkę wracającą do siebie i udał się z nią do jej mieszkania. Długo go nie było i zamiast z pokrywką, wszedł do kawalerki z tacą, która ma być zastępczym środkiem do przykrycia patelni. Trzeba umieć sobie radzić jak się chce jeść schab z cebulką na obiad.




Mąż mnie ostrzegał: "żona, nie rób zdjęć, bo to w niczym nie przypomina tego, co serwują we francuskiej restauracji tylko wygląda jak chłopu do kosy", ale go nie posłuchałam - co widać poniżej.