Było dokładnie tak, jak sobie wytęskniłam i wymarzyłam. Prawie cały dzień poza domem. Nie licząc naszych rytuałów niedzielnych, czyli porannego przytulania na "dzień dobry", kąpieli, śniadania, kawy i śmietanowca, obiadu, kolejnej kawy i śmietanowca, kieliszka likieru oraz wieczornej mszy.
A poza tym dwa spacery. W różne miejsca. Szukając jesieni, znajdowaliśmy jeszcze ślady lata. Mąż ładował się energią od drzew. Wygrzewaliśmy się na ławce - przytuleni i wtuleni w siebie. Z zamkniętymi oczami chłonęliśmy promienie słońca, które łaskotały nas po twarzach. Oddychając zapachem wrześniowych liści, słuchaliśmy śpiewu ptaków ukrywających się przed nami w gałęziach.
Cudowny, piękny, ciepły i niepowtarzalny dzień, za który jestem niezmiernie i niezmiennie wdzięczna. Naładowałam swoje akumulatorki spełnieniem i szczęściem.