Ciągnie się ten wrzesień okrutnie. Już dawno żaden miesiąc tak straszliwie mi się nie dłużył. Może dlatego, że od trzech lat wyjeżdżaliśmy z Mężem nad morze i dwa pierwsze tygodnie upływały nam w iście ekspresowym tempie?
Z jednej strony mnie nosi. Z drugiej włączyła się opcja "nic mi się nie chce". Szaro, buro, ponuro, chłodno i nieprzyjemnie. I w domu i na dworze. A w prognozach zapowiadają deszcz. Na szczęście przejściowy i chwilowy.
Kolejna rozmowa z bardzo ważną osobą. Wciąż czekam. Niby bliżej niż dalej, ale w zanadrzu plan B, bo różnie być może - jak to z obietnicami bywa. Coś wreszcie drgnęło również w kwestii kursu dla wolontariuszy hospicyjnych.
Jeszcze jeden dyplom w mym posiadaniu. Trochę przed oficjalnym rozdaniem go dostałam, ale nie to jest najważniejsze. A w planach rozwijające warsztaty - z Dyrektorem Wykonawczym i sąsiadką (o ile ta ostatnia nie zmieni zdania).