Niektórzy żyją tak, jak gdyby mieli nigdy nie umrzeć. "To inni umierają, nie ja. Mnie śmierć nie dotyczy" - myślą i rzucają się w wir życia, usiłując stłumić, zagłuszyć, czy zbagatelizować nieubłagane fakty.
Dziś wszystkie media prześcigają się w jednej i tej samej informacji o śmierci pięknej, młodej, zdolnej i znanej kobiety. Ta jedna informacja wyzwala lawinę komentarzy, współczucia, żalu, smutku, rozpaczy.
Nagle ktoś dostrzega jak kruche jest życie, jak niewiele potrzeba, by je stracić. Pojawia się zaduma, zamyślenie i refleksja nad sensem takiej śmierci. Pytania - "dlaczego?", "po co?", "jak to możliwe?" Pretensje - "to niesprawiedliwe", "tak nie powinno być".
Przez kilka, może kilkanaście dni temat nie zejdzie z głównych stron. A co potem? Później zdarzy się coś innego, co będzie miało większy wydźwięk. Ci, którzy na chwilę się zatrzymali, powrócą do swojego życia, w którym "to inni umierają, nie ja".
Zawsze w takich chwilach zastanawia mnie tylko jedna kwestia - czy nie można na co dzień (a nie tylko w momencie tragedii) cieszyć się tym, co jest; doceniać to, co się ma i być wdzięcznym za to, co się dostaje?