Przedwczoraj kręgosłup dał mi tak popalić, że grzecznie zgodziłam się z sugestią Męża i sięgnęłam po trzy zalecone przez doktora Tomasza medykamenty, które trzymam w apteczce na takie specjalne okazje.
"Dbaj o siebie - nie wykonuj gwałtownych ruchów i nie dźwigaj niczego ciężkiego - jak będzie trzeba, pójdę do sklepu i wszystko przyniosę" - usłyszałam na odchodne od Dyrektora Wykonawczego udającego się do pracy.
Najgorzej jest w łazience, bo nie ma w niej umywalki i chcąc umyć ręce czy zęby, muszę nachylić się nad wanną. I nie dam rady zrobić tego na ugiętych nogach, a z prostymi plecami, gdyż za nimi znajdzie się sedes blokujący taką operację.
Nic to - jest za to wiele innych czynności, które mogę i chcę wykonywać. Jak choćby posmakowanie wypatrzonych w pobliskim warzywniaku koszteli, które przypomniały mi smak dzieciństwa i babcię, która właśnie te jabłka przywoziła od swojej rodziny ze wsi, z której sama pochodziła.
Mięta, którą dostałam w formie zaszczepki od naszej pani wynajmującej zaaklimatyzowała się w swoim nowym domku i rośnie jak na drożdżach. Geranium przyniesione przez sąsiadkę, po przeprowadzce do większej doniczki też odpłaca się gęstwiną liści.
Trzeba mieć szczęście, by najpierw zakupić zapleciony w warkocz szalik, a po chwili (ku zaskoczeniu - w sieciówce obuwniczej) pasującą (i na moją wielką głowę i kolorystycznie do niego) czapkę, które to fantastycznie współgrają z fakturą lumpeksowej "pozszywanej z łat" kurtki nabytej w sobotę, dzięki której wreszcie nie marznę.
Podczas ostatniej bytności w sklepie ogrodniczym w oko wpadła mi pewna roślina. Inna, nietypowa, o pięknych liściach w bordowo-fioletowym odcieniu. W międzyczasie ktoś ją kupił, ale za kilka dni będzie nowa dostawa. Mam nadzieję, że tym razem załapię się na jeden egzemplarz. Oto i ów mroczny przedmiot mego pożądania - klik.