Powoli i mozolnie wydeptuję sobie pewną ścieżkę. Nie jest ona prosta. Ma sporo zakrętów i biegnie przez zarośla. Niezwykle łatwo z niej zboczyć, a umiejętność utrzymania się na niej niejednokrotnie graniczy z cudem.
Za każdym razem słyszę coś innego. Raz są to słowa niosące nadzieję, kiedy indziej czcze obietnice. I tak naprzemiennie - w zależności od okoliczności oraz kierunku wiatru.
Czas płynie nieubłaganie. Moja cierpliwość się wyczerpuje. Kolejna data wyznaczona. Ponoć ostateczna, lecz dopóki nie zobaczę, nie dotknę i nie podpiszę, pewności nie mam.
Jestem tylko człowiekiem, który odbiera świat każdym zmysłem. Człowiekiem ułomnym, słabym i grzesznym. Mam lepsze i gorsze dni.
Złość miesza się z bezsilnością i żalem. Mogę się rozpłakać, ale poza rozmazanym makijażem, czerwonymi i spuchniętymi oczami, bólem głowy oraz złym samopoczuciem psychicznym nic dobrego sobie nie zafunduję.
A że zbyt siebie lubię, krzywdzić się w ten sposób nie zamierzam. Skoro nie mogę zmienić tego, co się dzieje, zmieniam swoje myślenie - widocznie tak ma być. Szukam plusów całej sytuacji, a jest ich kilka.
Trwam na posterunku. Walczę. To tylko kwestia czasu.