Kupiłam w aptece opakowanie waty. Mąż utkał nią okno w kuchni. Przykleiłam ją taśmą do framugi, żeby nie wypadła podczas silnych wiatrów. Tym razem nie wchodziliśmy sobie w drogę - w pamięci mając to, co działo się podczas mocowania moskitiery na balkonie.
Z szafy wyciągnęłam nasze ocieplane jesienne kurtki. Półbuty dla Dyrektora Wykonawczego i botki dla mnie. Czapki i rękawiczki również. Plus gruby szalik dla siebie. Głos Rozsądku rzadko kiedy nosi ten element garderoby, choć posiada w liczbie sztuk dwóch.
Polarowy koc leży w sofie. Jego miejsce zajęła biedronkowa kołdra, którą ustroiliśmy w otrzymaną w prezencie ślubnym nieużywaną aż do teraz poszwę. Teraz każde z nas może się opatulać do woli własnym nakryciem. T-shirty oddały pole bluzom z długim rękawem, w których śpimy.
Słońce zagląda na parapet. Lubię przy nim siedzieć. Z kubkiem kawy lub herbaty, z kanapką lub obiadem. Patrzę na to, co dzieje się na dworze. Mój ulubiony pies z bloku naprzeciwko wygląda na świat przez zamknięte okno balkonowe. Uśmiecham się na ten widok, wygrzewając w promieniach zza szyby.