Wersja oficjalna przedstawia się następująco: wizyta u onkologa - styczeń 2015, badanie USG - marzec 2015, wizyta u onkologa z wynikiem USG - maj 2015.
Wersja "po znajomości" wygląda tak: wizyta u onkologa - listopad 2014, badanie USG - listopad 2014, wizyta u onkologa z wynikiem USG - listopad/grudzień 2014.
Jestem wdzięczna wszystkim tym, którzy mi pomagają - za mamę, za jej koleżanki, za moich znajomych. Gdyby nie oni, musiałabym bowiem pozostać przy wersji oficjalnej. Dzięki nim mogę przyspieszyć tę biurokratyczną machinę.
Miałam wrażenie, że lekarzowi, którego dziś odwiedziłam w pracy najbardziej przeszkadza pacjent. Zero kontaktu wzrokowego ze mną, ale za to maksymalny z monitorem komputera. Kiedy leżałam na plecach, ugniatał moje piersi jakbym była przedmiotem, a nie żywym człowiekiem.
Dobrze, że mam dystans. Dobrze, że wiem i rozumiem. Dobrze, że nie biorę tego do siebie. Dobrze, że potrafię obrócić w żart.
Żal mi tamtego medyka, bo widać gołym okiem, że praca go męczy i zamiast radości sprawia mu cierpienie, a z tego mogą się zrodzić jeszcze większe problemy.
Póki co, po wyżej wspomnianym ugniataniu zmienił mi kryptonim na N60, czyli spadłam o trzy oczka w klasyfikacji. Jestem za to bogatsza o jakieś hieroglify i rysunek.
I coś na dowód, że jestem tylko człowiekiem, który się boi. Człowiekiem, który nie wstydzi się przyznać do swoich słabości. Człowiekiem, który potraf o nich powiedzieć głośno.
Na przystanek autobusowy szłam na trzęsących się nogach. "Jak po dobrym seksie" - usłyszałam od drepczącego obok Męża. W gabinecie onkologa tak drżały mi ręce, że miałam problem z odpięciem (a potem z zapięciem) pięciu guzików przy bluzce i dwóch haftek przy biustonoszu.
Przemknęła mi wciąż ta sama i natarczywa myśl, że tak naprawdę właśnie głowa i to, co się w niej dzieje, jest kluczem otwierającym zamek udanego leczenia. Potrzeba silnej i stabilnej psychiki, by się nie przejmować i nie denerwować na coś, na co nie mam żadnego wpływu.
Postanowiłam więc, że jestem zdrowa i tak mam zamiar żyć. Bez oczekiwania w zawieszeniu na terminy i wyniki. Nie będę od nich uzależniać tego, co się dzieje teraz, bo przegapię wiele chwil z życia, które może mi umknąć. Czuję, że tak jest dla mnie najlepiej.
Dopóki się komuś nie udowodni winy, istnieje domniemanie o tym, że jest on niewinny. Parafrazuję tę zasadę na swój własny użytek - dopóki się komuś nie zdiagnozuje choroby, istnieje domniemanie o tym, że jest on zdrowy. Tego się trzymam.