Na korytarzach ludzie. W szarych ubraniach. Ze wzrokiem wbitym w ziemię. Z oczami pełnymi strachu, przerażenia i łez.
Wszędzie panuje grobowa cisza. W powietrzu wyczuwam cierpienie. Wciska się do moich nozdrzy. Przesiąkam nim jak mżawką.
Idę dalej. Prosto pod gabinet. Siadam na wolnym krześle. Przyglądam się hałaśliwie zachowującej się parze naprzeciwko.
- Jak nie boli, to złośliwe TO jest - słyszę głos mężczyzny do swojej towarzyszki.
- Jak się TO zapije codziennie spirytusem (tylko czysty musi być), to można z TYM żyć - wystarczy łyżeczka na czczo do herbaty - kontynuuje z przekonaniem.
TO, czyli rak.