Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 6 listopada 2014

1.921. Blondynka w sieci

Czasem bywam klasyczną blondynką z dowcipów. Są kwestie, na których się nie znam. Nie obchodzi mnie jak coś działa. Nie jestem w stanie zapamiętać całej masy nazw i szczegółów technicznych. Ważne, bym umiała z tego skorzystać. Kiedy włączam wtyczkę do gniazdka nie zastanawiam się skąd się tam wziął prąd, lecz koncentruję się na tym, by to, co podłączam, funkcjonowało. Oto cała moja filozofia.

Mąż poszedł rano do pracy. Wstawiłam pranie. Uruchomiłam laptop. Nie ma internetu. Patrzę na modem. Wszystkie potrzebne diody zachowują się jak zwykle. Zresetowałam modem. Internet nadal nie działa. Zrestartowałam komputer. Jeszcze raz zresetowałam modem. I nic. Na tym wyczerpały się moje możliwości techniczne.

Zadzwoniłam do operatora, gdzie od jednej pani do drugiej pani aż do trzeciego pana zostałam odesłana. On to pracował ze mną zdalnie. Zaczęło się najpierw od pytań o sposób korzystania z sieci. Jak to jak? Normalnie, z gniazdka, po kablu. Na pewno nie przez Wi-Fi? Oczywiście, że nie - tak to tylko Głos Rozsądku korzysta ze swojego telefonu - brnęłam w swoich odpowiedziach, jednocześnie nie mając pojęcia, że nie wiem o czym mówię.

Potem konsultant wykazał się kreatywnością. Najpierw poradził mi wziąć szczotkę do włosów. Nie posiadam. Następnie zasugerował wsuwkę. Nie posiadam. Może grzebień? Nie posiadam. Jako kolejną zaproponował wykałaczkę. Bingo! Idę po nią do kuchni. Wracam z telefonem przy uchu, komunikując radośnie każdy swój krok.

Słuchając instrukcji miałam ową wykałaczkę wetknąć w jakiś otwór z tyłu na modemie. Żeby się do niego dostać, musiałam odłożyć komórkę. Pan cierpliwie czekał na linii. Wsadziłam wykałaczkę tam, gdzie trzeba. Efektów żadnych. Internet nadal nie działa. Konsultant stwierdził, że z kimś się tam skonsultuje i dadzą mi znać jak usuną problem. Mam czekać na telefon, ale że z czekaniem czasem mam problem, więc dzwonię do Męża.

Jak opowiedziałam po kolei co mówiłam, kiedy pan pytał, wyszło szydło z worka. Dla mnie kabel to kabel. Bez różnicy. Tylko, że Dyrektor Wykonawczy kiedyś tam uświadamiał mnie, że zasilacz, a kabel sieciowy (taki żółty) to dwie całkiem inne historie. Udało się nam prawie pokłócić przez telefon. Jak foch, to foch. Ale jest i miłość małżeńska, która zawsze zwycięża.

Pomiędzy tymi wszystkimi rozmowami było poszukiwanie owego żółtego kabla i jakiejś tajnej kartki z hasłami w szufladzie należącej do Głosu Rozsądku, do której nie zaglądam, bo jest w niej wszystko. A jako, że musiałam wsadzić tam rękę, drugą prawie się przeżegnałam na widok sterty papierów. No i znowu kłótnia, foch, zgoda, miłość. Ech...

W końcu podałam Mężowi numer klienta (tym razem to on nie jest w temacie i go nie pamięta) i wkurzona maksymalnie odcięłam się od tematu, na którym się nie znam i w którym jestem stuprocentową blondynką. Niech facet pogada z facetem. A ja zajęłam się wycieraniem kurzy i rozwieszaniem prania, którego nie zdążyłam przecież nawet wyjąć z pralki zajęta wiszeniem na linii telefonicznej.

Efekt jest taki, że jutro rano miał przyjść technik sprawdzić modem, który działa, lecz nie wysyła sygnału do komputera. Już się pogodziłam z tym, że nic dzisiaj nie opublikuję, ale i tak w międzyczasie jako klasyczny niecierpliwiec uruchomiłam laptop (na owym żółtym kablu) i Eureka! Internet powrócił! Przynieśli go w wiaderku. Tak więc wizyta technika na razie odwołana.

Siedzę teraz jak sierota przy małym stoliku, bo przez tamto wtykanie wykałaczki poprzestawiały się jakieś ustawienia i hasła dostępu (przecież ja się na tym nie znam), ale to już zadanie dla Dyrektora Wykonawczego - w końcu to jego działka, nie moja. Przyjdzie z pracy, ustawi, naprawi, a ja będę znowu mogła usiąść na sofie z laptopem na kolanach.

W międzyczasie konsultant oddzwonił do Męża z pytaniem czy internet działa. No jak nie działa, jak działa. Głos Rozsądku wydedukował, że problem nie leżał po stronie naszego modemu, tylko jakiejś awarii i że pan nie bardzo chyba chciał się do niej przyznać, albo o niej nie miał podczas rozmowy ze mną pojęcia.

Mnie to rybka. Co się tam stało, to ich sprawa. Dla mnie najważniejsze jest, że na razie wszystko gra i trąbi. A resztą (czyli odłączeniem żółtego kabla i przejściem na zasilacz) zajmie się Dyrektor Wykonawczy.