Wydarzenia wczorajszego popołudnia i wieczoru sprawiły, że poczułam się strasznie zmęczona - zupełnie jakby walec po mnie przejechał, pozbawiając mnie resztek siły - zarówno tej psychicznej, jak i fizycznej.
Coraz częściej odnoszę bowiem wrażenie, że będąc w grupie ludzi jestem z innej bajki i nie pasuję jako element układanki do całości obrazu tworzonego przez innych. Coś, co dla kogoś jest normą, nie jest nią dla mnie - na tym w ogromnym skrócie polega problem.
Nic to. Wróciłam do domu, w którym czekał na mnie Mąż z filiżanką gorącej herbaty i kawałkiem placka ze śliwką - własnoręcznie upieczonego i przyniesionego przez właścicielkę kawalerki, która pod moją nieobecność (nad czym ubolewam, bo panią Wu bardzo lubię) przyszła do nas uregulować opłaty.
Pogadałam z Dyrektorem Wykonawczym, choć bardziej przypominało to monolog. Wyrzuciłam z siebie nagromadzone emocje i wrażenia. Trochę napięcia ze mnie zeszło. Ulżyło mi.
Przespałam całą noc. Sen jest świetnym lekarstwem. Rano wstałam świeża i wypoczęta. Wzięłam kąpiel. Wypiłam z Mężem kawę. Zjadłam śniadanie.
Potem pojechałam do supermarketu po promocyjny zestaw pięćdziesięciu (!) gier, które upatrzyliśmy sobie z Głosem Rozsądku na prezent mikołajkowy. Nadchodzą długie jesienne i zimowe wieczory, więc nuda nam nie grozi.