Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 11 listopada 2014

1.929. O lekach

Od czterech dni piję codziennie po łyżeczce oleju z wiesiołka. Dobre to nie jest, ale da się przełknąć. Grunt to nie obijać o zęby (jak mawia Mąż), a co ja zwykle czynię z czymś, co mi nie smakuje. Taki paradoks.

Od wczoraj raczymy się (wspólnie z Dyrektorem Wykonawczym) łyżeczką pierzgi w miodzie, którą dostaliśmy już jakiś czas temu w prezencie. Na czczo. Słodkie, gęste, prawie czarne jak smoła. Ponoć pomaga, więc próbujemy.



Głos Rozsądku jest przeziębiony. Drapie go w gardle (aplikuję mu tabletki do ssania, Amol oraz imbir z miodem i cytryną), ma katar (łyka rutynę i zużywa całą masę chusteczek higienicznych). Schodzi z niego stres związany z pracą. Prawie zawsze tak ma na początku urlopu.

Skutecznie psuję mu humor jojczeniem o jego wciąż rosnącej wadze - obecnie 85 kg. Oponka i boczki wylewają się ze spodni, które wydają się być za ciasne, a przecież niedawno jeszcze były w sam raz.

Pogoda piękna. Słońce świeci i przygrzewa mocno przez szybę. Wyganiam lenia z Męża, by niebawem wyjść z domu i pójść na długi spacer, który obojgu nam dobrze zrobi. Naturalne i darmowe lekarstwo.