Na szaroburość i ponurość korytarzy w przychodni mam jeden (jak na razie niezawodny) sposób - słonecznożółty szaliczek - albo zamotany na szyi albo przewieszony przez torbę. Wystarczy rzucić na niego okiem i efekt polepszenia nastroju murowany.
Pielęgniarka sprawdzająca listę obecności oznajmiła, że doktor niemilec będzie dopiero za półtorej godziny, ale w jego zastępstwie przyjmuje inny lekarz - oczywiście jeśli ktoś reflektuje. Ani chwili się nie wahałam i dzięki temu weszłam do gabinetu jako pierwsza.
Błyskawicznie wydedukowałam, że gorzej niż ostatnio trafić nie mogę i miałam rację. Lekarz miły, kontaktowy, z poczuciem humoru i chęcią wytłumaczenia wszystkich zawiłości. Obejrzał wynik USG, zbadał mnie i stwierdził, że nie ma sensu robić biopsji, by ściągnąć płyn, bo torbiele piersi i tak się odnowią.
Taka już moja uroda związana z mastopatią. Dostałam za to ulotkę leku Mastodynon, który mam regularnie zażywać, a w lipcu/sierpniu 2015 powinnam przyjść na wizytę po skierowanie na mammografię, żeby trzymać rękę na pulsie.
Jaka ulga i radość! A nie mówiłam, że szaliczek ma zbawienny wpływ?