Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 25 listopada 2014

1.950. Z szaliczkiem

Na szaroburość i ponurość korytarzy w przychodni mam jeden (jak na razie niezawodny) sposób - słonecznożółty szaliczek - albo zamotany na szyi albo przewieszony przez torbę. Wystarczy rzucić na niego okiem i efekt polepszenia nastroju murowany.

Pielęgniarka sprawdzająca listę obecności oznajmiła, że doktor niemilec będzie dopiero za półtorej godziny, ale w jego zastępstwie przyjmuje inny lekarz - oczywiście jeśli ktoś reflektuje. Ani chwili się nie wahałam i dzięki temu weszłam do gabinetu jako pierwsza.

Błyskawicznie wydedukowałam, że gorzej niż ostatnio trafić nie mogę i miałam rację. Lekarz miły, kontaktowy, z poczuciem humoru i chęcią wytłumaczenia wszystkich zawiłości. Obejrzał wynik USG, zbadał mnie i stwierdził, że nie ma sensu robić biopsji, by ściągnąć płyn, bo torbiele piersi i tak się odnowią.

Taka już moja uroda związana z mastopatią. Dostałam za to ulotkę leku Mastodynon, który mam regularnie zażywać, a w lipcu/sierpniu 2015 powinnam przyjść na wizytę po skierowanie na mammografię, żeby trzymać rękę na pulsie. 

Jaka ulga i radość! A nie mówiłam, że szaliczek ma zbawienny wpływ?