Bardzo nietypowo (jeśli chodzi o porę oraz odległość) wybraliśmy się dziś z Mężem do kościoła, w którym trafiliśmy na mszę dla dzieci. Świetni księża oraz kleryk, który w ramach kazania dla najmłodszych opowiadał dzieciakom o tym jak wygląda zwykły dzień w seminarium. Uśmialiśmy się setnie, bo maluchy prawie na każde zadawane im pytanie o to co robi kleryk, zgodnie odpowiadały, że się modli.
Zmarzłam w drodze do kościoła. Zmarzłam w samej świątyni. Zmarzłam wracając do domu. Ale jak się idzie w jesiennej kurtce i botkach, to nie ma się co dziwić. Szłam, a właściwie prawie truchtałam, żeby się rozgrzać. W duchu i na głos (Dyrektor Wykonawczy świadkiem) obiecałam sobie, że jutro wyciągam z szafy zimowy płaszcz i cieplejsze buty.
Uwielbiam ten moment gdy otwieram drzwi do bloku, wchodzę na klatkę schodową i od razu odczuwam ulgę, ciepło i błogość. A potem jeszcze podobne doznanie gdy Głos Rozsądku stawia na stole talerz ze smażoną piersią kurczaka, gotowanymi ziemniakami z masłem oraz surówką z kiszonej kapusty i gorącą herbatę. Już w trakcie pierwszych kęsów przyjemne ciepło rozchodzi się po brzuchu.
Lubię zimę, lubię mróz, lubię śnieg. Potrzebuję tylko zakładać na siebie więcej ubrań, by w pełni cieszyć się taką właśnie pogodą. Zdaję jednakże sobie sprawę z tego, że znajdzie się pewnie spore grono osób, które już zaczęły lub za chwilę zaczną narzekać, że zimno, że śnieg, że mróz. Cóż - taki mamy klimat.