Kolejny już raz doświadczyłam na sobie pewnej prawidłowości - jeśli zależy mi na czymś dla kogoś, sama dostaję to niejako w formie pozytywnego zwrotu. Już wyjaśniam o co chodzi. Na konkretnym przykładzie z życia wziętym - świeżym, bo dzisiejszym.
Przed południem pojechaliśmy z Mężem do galerii handlowej, żeby obejrzeć zimowe buty dla niego. Okazało się, że kozaki, które upatrzyłam dla siebie jakiś czas temu, wciąż nie są przecenione w sklepie stacjonarnym, choć w internetowym już tak. Niewiele, bo niewiele, ale jednak.
Przy okazji, jako że wszędzie obniżki, i tam czekała promocja - "kup dwie przecenione pary, a trzecią przecenioną dostaniesz gratis" lub "kup jedną przecenioną parę, a drugą przecenioną dostaniesz za pół ceny".
Dyrektor Wykonawczy mierzył naprawdę fajne obuwie, ale co z tego skoro za wąskie na jego szeroką stopę. Nie naciskałam na niego, nie poganiałam i nie stałam nad nim (sama zdążyłam w tym samym czasie przymierzyć pięć par butów i ponegocjować ze sprzedawczynią odnośnie przeniesienia rabatu ze sklepu internetowego do stacjonarnego).
Nie wnikając w szczegóły i niuanse, koniec końców Mąż nie zdecydował się na żadną parę, a ja wyszłam z moimi wymarzonymi koniakowymi kozakami (dla przypomnienia - klik) oraz rudymi botkami (na stronie ich nie ma, więc nie jestem w stanie ich podlinkować). Te ostatnie odnotowały gwałtowny spadek cenowy - najpierw ze 139 na 97, potem z 97 na 89, a ja kupiłam je ostatecznie za 44, korzystając z wyżej wymienionej promocji numer dwa.
Potem udaliśmy się do ulubionego lumpeksu, gdzie Dyrektor Wykonawczy cierpliwie mierzył koszule. Wybrał sobie aż trzy (jedną z długim i dwie z krótkim rękawem), co naprawdę jest nie lada wyczynem, gdyż namówić go na kupno jakiegokolwiek ubrania graniczy prawie z cudem.
Ani w sklepie obuwniczym, ani w ciucholandzie Mąż nie marudził, nie narzekał, nie stękał i nie kwękał, lecz spokojnie rozważał opcję za i przeciw, a w sumie i tak prosił mnie o radę, pytając jak wygląda. Ba - nawet żartował z klientami i sprzedawczynią, która pewnie miała z nas niezły ubaw.
Obowiązki (czyli zakupy) już za nami, co jest powodem do radości, bo chodzenie do sklepów mnie męczy i w tym roku nie zamierzam już takiej aktywności uskuteczniać. Teraz najwyższy czas na przyjemności - jutro wybieramy się wreszcie na lodowisko, a później na specjalną mszę do kościoła, podczas której odnowimy naszą przysięgę małżeńską.