Dzisiaj rano zainaugurowaliśmy sezon łyżwiarski na całkiem nowym lodowisku, w zupełnie innym miejscu.
Byliśmy przed czasem i zastaliśmy namiot zasznurowany ze wszystkich stron. Żartem rzuciłam Mężowi hasło zwolnienia blokady i wejścia do środka, bo mroźno było na dworze. Dyrektor Wykonawczy zadzwonił pod podany przy pustej kasie numer telefonu i miły pan po drugiej stronie słuchawki (który widocznie czytał w moich myślach) zachęcił nas do samodzielnego rozsznurowania namiotu i wejścia na lód.
Już nie ciągnęłam się po bandzie, lecz kawałek dalej i bez trzymanki. Trochę za rękę z Mężem, ale najczęściej sama. Zosia Samosia mi się włączyła. Ludzie schodzili się powoli. W sumie, przy największej frekwencji, na tafli było ze dwadzieścia kilka osób.
Radość, frajda, przyjemność, satysfakcja i szczęście - tak mogłabym opisać to, jak się tam czułam, mając nadzieję na powtórkę jeszcze w tym roku.