Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 31 grudnia 2014

2013. Środy są jeszcze fajniejsze

Kto rano wstaje, ten ogląda przecudnie zabarwione na różowo i poskręcane w fale chmury na niebie. Mąż widział je w drodze do sklepu po chleb, a ja zauważyłam je z kuchennego okna.

Dyrektor Wykonawczy pojechał na spotkanie z Czarodziejem, a do mnie w tym czasie zajrzała kawka, by posilić się wysypanym na balkonie ziarnem i wygrzać swoje piórka w promieniach słońca. Głos Rozsądku wrócił trochę przygaszony i oszołomiony, ale po dość specyficznie prowadzonej przez mojego guru sesji terapeutycznej, to całkiem normalny stan - szczególnie, że jest on dla Męża zupełnie nowym doznaniem i doświadczeniem, więc martwić się absolutnie nie ma czym, gdyż po kilku razach Dyrektor Wykonawczy nabierze wprawy i się do niego przyzwyczai.

Do paczkomatu po ostatnią moją książkową przesyłkę udał się Mąż, który uwielbia tę maszynę, a że przeważnie nie ma okazji z niej korzystać (jestem szybsza), więc tym razem nie chciałam pozbawiać go przyjemności osobistego i dotykowego kontaktu z żółtym urządzeniem nadawczo-odbiorczym.

Wysłałam mailem specjalną laurkę dla Czarodzieja, w której podziękowałam mu absolutnie za wszystko, co dla mnie i dla nas zrobił. On, z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru odpisał między innymi: "takiego pisma to ja nawet od prezydenta nie otrzymałem" i dodał: "jak mawiał Boguś Linda - pracuję tylko z zawodowcami".

Wczoraj, kiedy zobaczyłam jak Dyrektor Wykonawczy mozolnie kroi chleb, którym karmiłam dziś kaczki w parku na prawie całkowicie zamarzniętym stawie, przed oczami miałam obraz mojego dziadka, robiącego dokładnie to samo ze starym pieczywem, by potem z małą Karioczką za rękę pójść do tego samego parku nakarmić łabędzie. A przecież obie sytuacje dzieli jakieś czterdzieści lat.

Pranie rozwieszone, kurze pościerane, mieszkanie odkurzone, podłoga potraktowana mopem, a niebawem sałatka z łososia zacznie "przegryzać" się w lodówce. W szafce czeka kilka niezdrowych przekąsek typu chipsy, popcorn, paluchy grissini oraz solone paluszki. Jest też kawałek sernika z czekoladą oraz ciasta figowego.

Zamiast fajerwerków, czy petard, mamy zimne ognie, których obecności w tym roku bardzo zapragnął Mąż, a mnie znowu przypomniało się dzieciństwo, mieszkanie rodziców i mój olbrzymi lęk przed trzymaniem w małych rączkach tego iskrzącego się drucika, bo tak go wtedy postrzegałam.

Zamiast szampana, za którym nie przepadam, jest nalewka wiśniowa i to właśnie nią symbolicznie uczcimy z Dyrektorem Wykonawczym wybicie północy i tym samym nadejście Nowego Roku.

Sylwester w kawalerce jest naszym kolejnym małżeńskim pierwszym razem.




Za chwilę praktycznie zastosuję się do powyższego cytatu, by usiąść, zastanowić się i na spokojnie podsumować mijający właśnie rok w ostatniej już notce, którą mam nadzieję i zamiar opublikować jeszcze przed nadejściem 2015. Do północy zostało ponad osiem godzin, więc na pewno zdążę.