Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 31 grudnia 2014

2014. Ostatni

Z kalendarzem w dłoni zrobiłam przegląd zdarzeń z całego roku. Bez wdawania się w szczegóły dotyczące konkretnych miesięcy, lecz patrząc całościowo, napiszę (w telegraficznym skrócie) o tym czego dokonałam, doświadczyłam i co przeżyłam - koncentrując się na zasobach, a nie na brakach.

Rok 2014. był dla mnie Rokiem Rozwoju. Absolutnie pod każdym względem. Niczym efekt domina, z prędkością schodzącej z gór lawiny, pociągał za sobą konsekwencje podjętych decyzji. Jak się okazało - bardzo dobrych decyzji.

Na pewno był jednym z najważniejszych w całym moim dotychczasowym życiu. Pełen zmian - nowi ludzie, nowe znajomości, nowe emocje, nowe myśli, nowe horyzonty, nowe perspektywy, nowe możliwości, nowe wnioski do wyciągnięcia na przyszłość i nowe lekcje do odrobienia.

Rok wdzięczności za to, co mam, gdzie jestem, jaka jestem, jakich ludzi spotykam, jakich wyborów dokonuję. Rok nauki robienia tego, co przynosi radość. Rok zadbania o siebie i zaopiekowania się sobą. Rok stawiania granic, asertywności i uciekania od tego, co sprawia cierpienie.

Wynajęcie mieszkania (i tym samym wyprowadzka od rodziców) było najważniejszym Wydarzeniem Roku. Pozwoliło mi ono wreszcie zadbać o siebie i swoje potrzeby - poczynając od tych najprostszych fizjologicznych, poprzez te związane z bezpieczeństwem, przynależnością i uznaniem, aż po te dotyczące samorozwoju. Dzięki temu mogliśmy spędzić z Mężem w kawalerce spokojne święta - zarówno Wielkanoc, jak i Boże Narodzenie. Ponadto, po pewnym czasie od zmiany miejsca zamieszkania, relacje z mamą (już nie "matką", lecz właśnie "mamą") uległy ociepleniu, a jeśli chodzi o ojca jest spokojniej i mniej nerwowo.

Decyzja o wejściu na ścieżkę wolontariatu zaowocowała siedmioma kursami ukończonymi dyplomem, ósmym w trakcie oraz jedną konferencją naukową, ale także otworzyła mi drzwi do poznania wielu ludzi - zarówno prowadzących szkolenia, uczestników, lecz przede wszystkim podopiecznych (niepełnosprawne dzieci od sióstr zakonnych, pani Ka, pani Em, pacjenci hospicjum).

Konsekwentnie, punkt po punkcie i krok po kroku robiłam to, co mogłam, by osiągnąć cel - zostać wolontariuszem w hospicjum, który okazał się być moim Spełnionym Marzeniem RokuIm więcej kursów skończyłam, tym bardziej zrozumiałam siebie. Tylko pomagając sobie mogę pomagać innym - dokładnie w takiej kolejności, nie odwrotnie. Pomoc drugiemu człowiekowi z braku czegoś u siebie (docenienia, miłości, potrzeby bycia potrzebnym, wdzięczności, samotności, nudy, zauważenia, kompleksów, dowartościowania się kosztem kogoś innego) nie jest dobrą pomocą dla żadnej ze stron. Żeby zostać ratownikiem, samemu trzeba nauczyć się pływać.

Cel jest ważny, lecz okazało się, że droga, która do niego prowadzi i ludzie, których na niej spotkałam są równie ważni (o ile nawet często nie ważniejsi), gdyż praktycznie każdy spośród nich okazał się być moim nauczycielem życia, a taka nauka i takie lekcje są bezcenne. Przeszłam w tym roku długą drogę i jestem  z siebie dumna, bo patrząc wstecz na minione dwanaście miesięcy wiele się nauczyłam i dokonałam możliwie najlepszych dla siebie wyborów. Wystarczyła zmiana myślenia oraz zmiana przekonań z negatywnych na zdrowe plus determinacja, konsekwencja i wytrwałość w dążeniu do celu - po nitce do kłębka i jak nie drzwiami, to oknem.

Czarodziej - człowiek niezwykły, nietuzinkowy, niepowtarzalny i wyjątkowy. Poznanie kogoś takiego jak on, obcowanie z nim, korzystanie z jego wiedzy, mądrości, pomocy i wsparcia było prawdziwym darem. Jemu zawdzięczam najwięcej. To on pokazał mi drogę, na którą weszłam, którą podążam i na której chcę zostać. Dzięki niemu zrozumiałam zależności pomiędzy ciałem, umysłem i duszą oraz otworzyłam się na nową i nieznaną mi formę terapii, po której przestałam odczuwać objawy duszności i bez jakichkolwiek skutków ubocznych z dnia na dzień odstawiłam inhalatory. Gdyby nie on nie miałabym pojęcia o wielu rzeczach, nie sięgnęłabym po wiele wartościowych książek i nie zaznajomiła się z wieloma kwestiami. Dalej żyłabym sobie wcale nie w błogiej nieświadomości, lecz w straszliwej niewiedzy oraz ignorancji. Czarodziej jest dla mnie Człowiekiem Roku, Osobowością Roku, Odkryciem Roku, Nauczycielem Roku oraz Terapeutą Roku.

Dla swojego dobra i rozwoju wielokrotnie wychodziłam poza swoją strefę komfortu - wydeptując sobie ścieżkę zawodową na kilkunastu rozmowach o pracę, składając aplikacje na różne stanowiska oraz będąc otwartą na sugestię rozważenia powrotu do nauczania angielskiego. Czasem przekazywana prawie z rąk do rąk - jak choćby w przypadku propozycji Czarodzieja odnośnie coachingu z Czarownicą, z którą nadal pracuję.

Jedna wizyta lekarska i jedno niewinne skierowanie na mammografię uruchomiły cały łańcuch zdarzeń (USG, onkolog, powtórne USG, inny onkolog), których skutki na szczęście okazały się dla mnie łagodne i zasłużyły na laur Ulgi Roku. Bez pomocy kolejnych dobrych ludzi wokół cała procedura diagnostyczna trwałaby zapewne o wiele dłużej. Podobne doświadczenia i przemyślenia towarzyszyły mi podczas zajęcia się problemem lunatykowania Męża (psychiatra, testy psychologiczne, EEG mózgu, neurolog i MR głowy).

Świadomość toksyczności niektórych relacji umożliwiła mi ich zakończenie i całkowite odcięcie się od takich osób jak rozwódka, czy chora na raka sąsiadka. W przypadku innych ludzi (szczególnie tych, którym nie warto ufać i na których nie mogę polegać), w zupełności wystarczyło rozluźnienie kontaktów, za którymi nie tęsknię.

Wraz z drastycznym (oczywiście jeśli chodzi o długość) obcięciem włosów (które było Zmianą Roku), zakupem sukienek, butów na obcasie oraz dość ciekawych kolczyków, ale także dzięki zajęciu się uprawą kwiatów doniczkowych, moja udomowiona kobiecość zaczęła rosnąć jeszcze bardziej. Konieczność obowiązkowego noszenia okularów do czytania umożliwiła mi wybór gustownych oprawek, które również przyczyniają się do wyżej wspomnianego wzrostu.

W kawalerce przeżyliśmy sporo - ocieplanie i malowanie bloku (co wiązało się z kilkutygodniowym życiem z rusztowaniami za zamkniętymi i zaklejonymi folią oknami), zalanie klatki schodowej przez pękniętą rurę w sąsiednim mieszkaniu (a potem jego generalny remont z niemiłosiernym hałasem trwającym dwa miesiące), wizytę kominiarza i przetykanie kratek wentylacyjnych w łazience, niezamierzone rozmrażanie lodówki (magiczny czerwony guziczek), prawie pożar w piwnicy na skutek zwarcia przewodów elektrycznych, podpalenie altanki śmietnikowej (i związaną z nim wizytę policjantki), zalanie sąsiadów z dołu i przetykanie przez hydraulików odpływu pod naszą wanną, wypadek samochodowy i skoszenie znaku drogowego oglądane z balkonu, meble wyrzucane przez okno z meliny nad nami, handel narkotykami w biały dzień (a także ich zażywanie w klatce schodowej, w której zdarzało się gościć bezdomnych, ćpunów, okolicznych pijaków oraz inne szumowiny), wizytę straży miejskiej w reakcji na przywiązanego do kaloryfera na dole porzuconego przez kogoś psa oraz brak iskry w piecyku gazowym (którą za sprawą wymiany baterii udało się nam momentalnie przywrócić).

Przez chwilę zadebiutowaliśmy z Mężem w roli właścicieli pary papużek, lecz dość szybko życie dokonało weryfikacji, gdyż cała sytuacja najzwyczajniej w świecie nas przerosła poziomem decybeli wydobywającym się z tamtych małych gardeł. Dzięki temu doświadczeniu (nagroda w kategorii Pomyłka Roku) okazało się jednak, że mam smykałkę do handlu ponieważ po założeniu konta na jednym z bezpłatnych portali udało mi się odzyskać praktycznie całą kwotę zainwestowaną w ptaki, klatkę oraz jej wyposażenie.

Jak na jeden rok całkiem sporo, prawda?

Ogromne podziękowania kieruję do najukochańszego i najlepszego Męża Roku - za wsparcie, za cierpliwość, za rozmowę, za poczucie humoru, za miłość, za bliskość i za każdy dzień spędzony razem, bo wiem, że bycie ze mną jest prawdziwym wyzwaniem. Odnowienie naszej przysięgi małżeńskiej było Wzruszeniem Roku.

Nie przypominam sobie, żebym robiła jakieś noworoczne postanowienia w 2013., a w czasie ostatnich dwunastu miesięcy spotkało mnie tak wiele dobrego, o czym właśnie napisałam w tej notce. 

To, co miało się wydarzyć i tak się wydarzyło. To, co miało mnie ominąć i tak mnie ominęło.

Jest pięknie. Jestem szczęśliwa i spełniona. Kocham i czuję się kochana. Poczucie bezpieczeństwa, spokój, radość, miłość - to najważniejsze emocje, jakie mam w sobie.

Coś się kończy. Coś innego się zaczyna. Niech tak pozostanie.


Źródło - klik