Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 27 lutego 2015

2028. Mogę


Wszystko ma swoje miejsce i czas. 

I jest po coś.

Marzenia się spełniają.

Wystarczy w nie wierzyć.

I działać.

--------

Jeszcze nikt nie myślał o naborze wolontariuszy; jeszcze budynek hospicjum nie był nawet oddany do użytku, a ja już szukałam, wydzwaniałam, dopytywałam.

Próby, wysiłki, starania, telefony, rozmowy, szkolenia, kursy, warsztaty, dyplomy, zaświadczenia, porozumienie wolontaryjne.

Zdobyłam różne doświadczenia - z dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie, z panią Em w domu pomocy społecznej, z panią Ka w jej mieszkaniu.

Potrzebowałam ogromu cierpliwości, determinacji, wysiłku, sił, chęci, nadziei, wiary i wsparcia. Przychodziły bowiem chwile zwątpienia, zniechęcenia, bezradności, przygnębienia, niemocy, złości, pretensji, żalu, poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Słyszałam obiecanki cacanki, dowiadywałam się o zmieniających się co kilka tygodni okolicznościach zewnętrznych całkowicie niezależnych ode mnie.

Bez jakichkolwiek znajomości, układów, protekcji, czy łapówek. Bez rozpychania się łokciami, deptania innych, czy zadawania ciosów poniżej pasa. W zgodzie ze swoim sumieniem. Osiągnęłam swój cel - wolontariat hospicyjny. Dążenie do niego zajęło mi dokładnie rok.

--------

Jeszcze nie było żadnych wolnych stanowisk; jeszcze nie rozpoczęto nawet budowy lokum, a ja już umawiałam się i jeździłam na spotkania z pewną bardzo ważną osobą.

Próby, wysiłki, starania, telefony, rozmowy, ogłoszenia, oferty, CV, maile.

Kilkanaście wizyt w gabinecie tego samego człowieka, a w międzyczasie różne działania w zupełnie innych miejscach.

Potrzebowałam ogromu cierpliwości, determinacji, wysiłku, sił, chęci, nadziei, wiary i wsparcia. Przychodziły bowiem chwile zwątpienia, zniechęcenia, bezradności, przygnębienia, niemocy, złości, pretensji, żalu, poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Słyszałam obiecanki cacanki, dowiadywałam się o zmieniających się co kilka tygodni okolicznościach zewnętrznych całkowicie niezależnych ode mnie.

Bez jakichkolwiek znajomości, układów, protekcji, czy łapówek. Bez rozpychania się łokciami, deptania innych, czy zadawania ciosów poniżej pasa. W zgodzie ze swoim sumieniem. Osiągnęłam swój cel - pracę etatową. Dążenie do niego zajęło mi dokładnie rok.

--------

Na początku stycznia napisałam post Trzy słowa. Reakcja Męża była wtedy natychmiastowa: "zobaczysz - w tym roku znajdziesz pracę, w której wykorzystasz swoje doświadczenie, będziesz się w niej dobrze bawić i jeszcze ci za nią zapłacą".

Wszystkie ukończone kursy, warsztaty i szkolenia; wszystkie dyplomy i zaświadczenia, które miały umożliwić mi jedynie bycie wolontariuszem, jak się okazało - otworzyły mi też drzwi do etatowej pracy.

Po raz kolejny przekonałam się, że kiedy kieruję się myślą, intencją oraz chęcią pomocy innym, dostaję w zamian coś bardzo dobrego dla siebie.

Dostarczyłam do kadr kserokopie wszystkich swoich dokumentów. Wypełniłam kwestionariusz osobowy. Zrobiłam obowiązkowe badania krwi i moczu. Podałam numer konta bankowego do comiesięcznego przelewu wynagrodzenia. Podpisałam kilka różnych dokumentów, w tym ten najważniejszy - umowę o pracę. Na cały etat. Na pół roku, lecz z możliwością dalszego przedłużenia. U wypłacalnego i stabilnego pracodawcy. Od poniedziałku do piątku. Po osiem godzin dziennie.

Idę więc do pracy, dla której rezygnuję z wolontariatu w hospicjum, gdyż nie ma absolutnie żadnej możliwości czasowego pogodzenia zajęć w obu miejscach. Stanęłam przed bardzo trudnym wyborem - albo jedno, albo drugie.




Pamiętam o ludziach, którzy byli i wciąż są ze mną; którzy mi bardzo pomogli w ostatnich miesiącach.

Mąż i zarazem Prawdziwy Przyjaciel, który jest przy mnie; kocha, wspiera i na którego mogę liczyć - w każdych okolicznościach.

Czarownica, która w trakcie sesji coachingowej zauważyła moją kotwicę w postaci pieniędzy. Czarodziej, który podczas jednego spotkania pomógł mi w zmianie negatywnych przekonań na ich temat. 

Podejrzewam, że ten niezwykły duet bardzo się ucieszy kiedy za okazaną mi fachową i całkowicie bezpłatną pomoc odwdzięczę się im przesłanym mailowo zdjęciem podpisanej przeze mnie umowy o pracę.

Czas na nowe marzenia i nowe cele.