Z jednej strony dość dziwnie, a z drugiej tak przyjemnie się czuję kiedy mówię, że idę do lub wracam z pracy. Nasze codzienne małżeńskie życie siłą rzeczy uległo przeorganizowaniu i dopiero się do tego nowego trybu działania przyzwyczajam, będąc (póki co) w niedoczasie.
Jeśli chodzi o samą pracę na razie mam wrażenie bycia ufoludkiem, bo tak sobie patrzę, obserwuję, przyglądam się, coś tam próbuję robić, ale głównie słucham, pytam i wyczytuję pomiędzy wierszami. Szukam swojego miejsca - ot, takie uroki pierwszego dnia i chyba reszty tygodnia też.
Ale za to jak miło było zamówić kolejną porcję książek ze swojej listy życzeń - tak na poczet pierwszej pensji - wiedząc, że jeszcze w tym miesiącu wpłynie ona na konto.