Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 19 kwietnia 2015

2042. Proza życia

Wpadłam w codzienny rytm. Przyzwyczaiłam się (wreszcie!) do porannej pobudki o 6:10 i podążania utartym szlakiem rutynowych oraz prozaicznych czynności. Przeszło mi również kilkutygodniowe zawieszenie wszelkich kontaktów międzyludzkich. Spotkałam się nawet na pogaduchy ze znajomą i nie żywię już niechęci do rozmów po wyjściu z pracy.

Jeśli chodzi o ten ostatni temat - myślę, że rozeznałam się w temacie na tyle, by po bacznym obserwowaniu oraz wnikliwym przysłuchiwaniu się swoim współpracownikom, wyciągnąć konstruktywne wnioski - czyli kto jest kim, co robi (a częściej nawet czego nie robi), jak się zachowuje i czy można mu ufać.

Generalnie jak tak patrzę na siebie z boku, mam wrażenie, że inni mogą nieraz widzieć we mnie kosmitkę, ale dopóki nikomu nie wyrządzam krzywdy, nie robię na złość i w żaden inny sposób nie szkodzę, jest dobrze. Ani ja nie muszę wszystkich lubić, ani sama nie muszę być przez wszystkich lubiana.

Robię swoje i tego się trzymam. Mam pewien (stworzony od podstaw) przez siebie plan, który konsekwentnie realizuję krok po kroku. Najważniejsze, że moi podopieczni są zadowoleni, uśmiechnięci i chętnie do mnie wracają, a ten fakt zdaje się najbardziej razić innych współpracowników, którzy chyba nie lubią ludzi, dzięki którym tak naprawdę mają tę pracę.

Brak jakiejkolwiek organizacji, brak odpowiedzialności za konkretne działania oraz brak komunikacji pomiędzy pracownikami są trzema głównymi obszarami, które mi przeszkadzają, ale wiem, że nie mogę ich zmienić, więc robię to, co dla mnie najlepsze, czyli zmieniam swoje podejście do pewnych spraw, odpowiadam za samą siebie i daję z siebie to, co potrafię robić najlepiej.

Poza powyższym, już jakiś czas temu, usiadłam przy stole i na spokojnie wypisałam korzyści, jakie wynikają z mojego obecnego zajęcia. Jest ich około czterdziestu (a na bieżąco dopisuję nowe), a to przecież ogrom pozytywów, do którego zawsze mogę się odnieść i powrócić pamięcią, choć na co dzień raczej o nich i tak nie zapominam.

W tak zwanym międzyczasie toczy się nasze małżeńskie życie. Poranny i wieczorny rytuał przytulania, bez którego nie wyobrażam sobie ani rozpoczęcia, ani zakończenia dnia. Wspólne śniadanie. Kilka telefonów w ciągu dnia. Codziennie zakupy i ogarnięcie mieszkania.

Bardzo lubię czwartki, bo wtedy razem z Mężem kończymy pracę o tej samej godzinie i mamy wieczór dla siebie. Nie przeszkadza mi wcale, że przez godzinę z tego czasu Dyrektor Wykonawczy "wisi" na telefonie z Czarownicą, która tym razem to z nim przeprowadza kolejną sesję coachingową.

Potem przychodzi mój ulubiony dzień, czyli piątek. I nie chodzi tylko o to, że jest on ostatnim roboczym dniem tygodnia, lecz o to, że pracuję wtedy o godzinę krócej i robię to, co sprawia mi ogromną radość, a odbywa się to bez jakiegokolwiek współudziału moich koleżanek, czy kolegów. Jestem jedynie ja i moi podopieczni, których coraz lepiej poznaję i buduję z nimi relację.

Sobota przeważnie jest zakupowa, co mnie niezbyt cieszy, bo znam znacznie ciekawsze i fajniejsze miejsca od sklepów, czy galerii handlowej, ale czasem inaczej się nie da - szczególnie że poza czwartkiem mijamy się z Mężem i w żaden sposób nie jesteśmy w stanie wybrać się gdzieś razem. Jeść wszak trzeba, a i inne rzeczy też przydałoby się załatwić w duecie.

Niedziela to błogie lenistwo, cisza, spokój, odpoczynek, relaks i słodkie nicnierobienie, do którego niezwłocznie wracam.