Dwanaście tygodni dzieli mnie od dwutygodniowego urlopu, który obowiązkowo muszę wykorzystać przed końcem umowy o pracę, a ta wygaśnie ostatniego dnia wakacji. Czy mi ją przedłużą? Tego nie wiem.
Jeśli dobrze odczytuję werbalne i niewerbalne sygnały, może być różnie. I żeby było śmieszniej - wcale nie chodzi o kwestie merytoryczne dotyczące tego, co robię dla swoich podopiecznych - a ci ostatnio wyrażali się o mnie w samych superlatywach. Ale to się absolutnie nie liczy i nie będzie miało wpływu i znaczenia na decyzję "góry".
Najważniejsze są bowiem plotki i tak zwana "integracja" ze współpracownikami. Tu niestety odpadam w przedbiegach, gdyż jakoś niespecjalnie jestem zainteresowana opowiadaniem wszem i wobec o swoim życiu prywatnym. W zupełności wystarczy mi, że słucham żenujących opowieści koleżanek przeplatanych niczym przecinkami jednym popularnym przekleństwem na literkę k.
Robię co do mnie należy z pełnym zaangażowaniem i najlepiej jak potrafię. Nie działam na niczyją szkodę i nikomu nie wyrządzam krzywdy, ani nie jestem złośliwa. Zamiast powiedzieć coś, czego mogłabym żałować, wolę milczeć. Ale okazuje się, że wbrew temu, co mówi przysłowie milczenie złotem nie jest. Przynajmniej tam, gdzie pracuję.
Będzie co ma być. I choć ostatnio jest mi dość ciężko oderwać swoje myśli od miejsca, w którym spędzam jedną trzecią życia, dzisiaj udało mi się miło spędzić czas w towarzystwie Męża, z którym wybrałam się na dość wietrzny, ale jakże ożywczy spacer.