Klimatyzacja w salonie fryzjerskim, w którym we środę spędziłam trzy godziny, bezczelnie zniszczyła to, co budowałam przez tyle miesięcy. Jednym słowem jestem mocno pociągająca, a towarem deficytowym w naszym domu stały się chusteczki higieniczne.
Na dworze lato, a ja w kominie na szyi, bluzce, swetrze, spodniach, skarpetkach i tenisówkach. Z jednej strony z zimna aż mną telepało, a z drugiej czułam się taka słaba, że momentami chodziłam wężykiem. Wiedziałam, że tamten wczoraj zjedzony świderek albo mi pomoże albo mi zaszkodzi. Katar jaki jest każdy widzi. Mocno upierdliwy, ale i na niego znajdą się sposoby - może trochę odroczone w czasie, ale jednak i on pewnego dnia skapituluje.
A ja - żeby zająć czymś myśli - podążyłam z Mężem za tak zwaną prozą życia, czyli na małe zakupy - stopki, skarpetki, majtki oraz wybrana specjalnie przez Dyrektora Wykonawczego mała (i ponoć solidna) patelnia na omlet. Pogniecione i bardzo pojemne kubki obojgu nam przypadły do gustu, więc przygarnęliśmy je i od razu wykorzystaliśmy.