Wczorajszy dzień był pełen bardzo pozytywnych wrażeń i doznań. Kilka godzin w towarzystwie Czarodzieja minęło jak z bicza strzelił. Konsumpcja przebiegała przy dźwiękach słodkiego mruczenia mojego guru - jak zazwyczaj ma to miejsce. Sprezentowany nauczycielowi duet pogniecionych kubków (jeden do domu, a drugi do pracy) spotkał się z uśmiechem i zadowoleniem na twarzy obdarowanego.
Najedzeni (żeby nie napisać "obżarci") jak bąki, ruszyliśmy z Mężem na piechotę "w miasto", czyli po wymarzony smartfon, który spełnia wszelkie wymogi techniczne Dyrektora Wykonawczego, a mnie bardzo podoba się wizualnie, gdyż jest jasny ze srebrnymi dodatkami. Poza tym nie ma klawiszy, więc znajduje się on poza obszarem moich zainteresowań, ale radość na twarzy Głosu Rozsądku jest bezcenna.
Panowie mają swoje zabawki, panie wolą co innego. Zajęłam się zatem sobą, nabywając dwie pary balerinek z wyprzedaży. Nie zapomniałam o swojej Drugiej Połówce, znajdując dla niego fajny czerwony T-shirt z nadrukiem. Zakupiliśmy również tarkę do jarzyn oraz garnek z pokrywką o pojemności 4,5 l, gdyż od kilku dni "chodzi" za mną samodzielne ugotowanie zupy na mięsie, co mam zamiar wprowadzić w czyn poniedziałkowym popołudniem.
A dzisiaj Mąż smażył nuggetsy domowej roboty - chyba po raz pierwszy i ostatni - smród oleju czuć do tej pory, a ilość spożytych przez nas kalorii woła o pomstę do nieba, zaś liczba zużytych produktów oraz ich cena przyprawia o zawrót głowy. Ale mimo wszystko było warto - obiad i kolacja dla dwóch osób plus porcja dla Dyrektora Wykonawczego na jutro do pracy - jak widać całkiem sporo tego wyszło.